Pokład statku, skłócona załoga
- błąkam się przy prawej burcie,
a dźwigu dolna, chuda odnoga
chwieje się w błękitnym oceanu nurcie.
Wpatrzony w beczki, jak w widma śmierci
w zwartych szczękach dźwigu ukryte
nie pomogą modlitwy, a nawet święci,
kiedy przeznaczeniem życie jest wyryte.
W jednej chwili kłótliwa fala
mocno zakołysała statkiem
- małe wyspy nęciły z dala,
patrzyłem na to ukradkiem.
Moje serce ze strachu zamarło!...
- rozbita beczka płynęła,
przeznaczenie czas szybko zżarło
śmierć oddechem na mnie zionęła.
Widziałem rozlany ładunek,
rzuciłem się w objęcia oceanu
jedynie wysepki to ratunek,
za mną pędził kataklizm uranu.
...................................................
Spojrzałem na swoje przetarte ciało;
maszerowałem po błękitnej wodzie
słońce na wylot je prześwietlało,
co ziemskie znikło po tej przygodzie.
Władysław Turczuk