Nocne koszmary lasu ucichły, wraz z pojawieniem się jutrzenki, która kagankiem światła przerzedziła ciemności nocy. Brama krzaków zamknęła się za tajemniczymi intruzami, którzy nie mieli ochoty zmierzyć się z młodym człowiekiem w uczciwej walce, przy akompaniamencie dnia. W pobliżu ubabrana w błocie, dzika świnia wraz z licznym potomstwem maszerowała na śniadanie. Szła prosto na śpiącego. Ujrzawszy przeszkodę, zatrzymała się - zdziwiona śmiałością i beztroską śpiącego. Wietrząc zagrożenie, chrzaknęła ostrzegawczo, na odgłos którego liczne potomstwo rozbiegło się po krzakach. Matka szykowała się do ataku. Obnażyła wielkie kły i bez namysłu rozpoczęla szarżę. Obudzony zamieszaniem podróżny otworzył oczy, przyjmując pozycję siedzącą. Patrzył z ciekawością na rozjuszoną dziką świnię, która broniła swego terytorium przed nieproszonym gościem. Raptem w odległości paru metrów od siedzącego, odbiła się od niewidocznej ściany energetycznej, lądując na prawym boku. Zdziwiona takim obrotem sprawy, patrzyła na ledwo widoczne wężyki niebiesko - czerwonego światła, tworzącego równoramienny trójkąt. Głośno kwicząc podniosła się z trudem na proste nogi, ponawiając atak, ale już z mniejszym zapałem - bez efektu. Zmęczona atakami, patrzyła przykrwawionymi ślepiami na intruza. Pokonana jego wzrokiem, odwróciła się, cichutko i pokornie chrząkając, odeszła w gęste krzaki, a za nią liczna rodzina pasiastych maluchów.
Podróżny wstał ze swego leśnego posłania, jego lico nie wyrażało żadnych uczuć. Opuścił ręce wzdłuż ciała, kierując dłonie ku ziemi - szybkim ruchem rąk do góry zlikwidował namiot energetyczny, który rozpłynął się w atmosferze nad jego głową. Starannie posprzątał po sobie, nie zostawiając nawet śladu swojej obecności na polanie. Resztki pożywienia wrzucił w krzaki, gdzie watahy mrówek i innych małych mieszkańców lasu dokończyły dzieła.
Bez pośpiechu zjadł jarskie śniadanie, składajace się ze specjałów lasu - było tu tego pod dostatkiem. Umył się w pobliskim strumyku, ładując energią swoje ciało.
Skierował swe kroki, do pierwszej linii energetycznej, którą pobudował przed pójściem na nocny spoczynek. Po zabezpieczeniu nie zostało śladu. Dlatego zwierzęta podeszły pod namiot - pomyślał. Ktoś wiedział o jego misji. Dzięki swemu talentowi wynalazł własne zabezpieczenie, o którym nikt nie mógł wiedzieć, to uratowało go przed kłopotami. Wśród "wtajemniczonych" w sprawy nieba i piekła był zdrajca.
Las i mokradła obudziły się już z nocnej śpiączki. Ożyły głosami ptaków i zwierząt - znikły nocne koszmary. Stworzone przez ludzką wyobraźnię, jako podtekst władzy nad fabryką uczuć i doznań. Zaczęła się dzienna gra o przetrwanie, gdzie karty rozdawała przyroda, zgodnie z prawem silniejszego.
Nasz bohater znał inną wersję - wiedział, że to gra pozorów, a przyroda była tylko wykonawcą daru życia inteligentnym istotom. Była żywicielem istot stworzonych do bezwzględnej woli walki o zaistnienie. Znał jej sekrety, znał jej mowę.
Ranna beztroska mieszkańców tego dzikiego zakątka nie zwiodła podróżnego. Wiedział gdzie szukać tropiciela. Koniecznie musiał przekonać szpiega o swojej śmierci. Musiał być "czysty". Szpieg miał się wcielić w jego rolę.
Kanonada leśnego życia rozbrzmiewała już w pełnej swej krasie, kiedy podróżny skierował kroki w górę rzeki, której brzegiem rozsiane były coraz wyższe kamienne skały, rodzące się w niewysokie góry. Zanim krok, w krok podążał tropiciel, dziwiąc się beztrosce młodego człowieka.
-To ma być ten słynny wysłannik? - pomyślał.
Niespodziewanie przyszła ofiara zniknęła z oczu tropiącego, który przyśpieszył, rozglądając się wkoło. Wiedział, że "zwierzyna" nie mogła ujść daleko. Jakaż była jego radość, kiedy ujrzał ją w klęczącej pozycji, na szczycie najbliższej, niewysokiej góry. W dole wściekły nurt rzeki pienił się, rozbijając o podwodne rafy.
Bezszelestnie podszedł z tyłu do klęczącego. Wyciągnął zza pasa długi sztylet, o cienkim ostrzu i zatrutym szpikulcu, wbijając go po rękojeść w kark ofiary.
Nastepnie zabójca odwrócił ciało trupa, aby przyjrzeć się twarzy zabitego. Odkrywszy swój błąd, usiadł spokojnie na skrzyżowanych, podkurczonych nogach. Czekał na śmierci.
Tymczasem nasz bohater, był już daleko. Wyprowadziwszy w pole pościg, przedzierał sie przez zarośla. Wcześniej obserwował, jak prześladowca zepchnął do rzeki, swojego martwego kolegę, przebranego w łachmany, w objęcia spienionej wody.
Słońce osiągnęło już centrum nieba, wspinając się po drabinie czasu. Podróżny szedł pewnie, a więc orientował się doskonale w tej leśnej dziczy, w której grasował dziki zwierz, bandyta, oraz niekiedy urządzał tu polowania hrabia. Właściciel wszystkiego, co ruszało się na tym skrawku ziemi.
Mało kto, znał prawdę o tym człowieku - rozmyślał nasz bohater. Średniowieczny terror ludności przez kler, oraz walka o władzę przybrała niepokojące rozmiary.
Uważny czytelnik poprzednich odcinków, już dawno domyślił się, kto jest tajemniczym podróżnym, tak łatwo pokonującym mordercze apetyty tajemniczego przeciwnika.
Dla przypomnienia - to student wszechczasów, o kryptonimie Piąty. Uczeń piekieł i nieba, wysłany z tajemną misją przez władców wszechświata, którego zadaniem było poskromienie tajemniczej rebelii.
Słońce nasycone już ziemską energią, leniwymi przyssawkami promieni, powoli i metodycznie zaczęło zjeżdżać, ku tajemniczym rozkoszom wszechświata.
Busz, którego ścieżkami wędrował Piąty, w swoim trójkącie bezpieczeństwa, powoli przerzedzał się tępiony ręką człowieka. Nawet dzikie zwierzę nie odważyło się go zaatakować, ostrzeżone dziwną energią trójkąta. To instynkt życia ostrzegał przed niebezpieczeństwem.
Wreszcie w prześwicie drzew, Piąty ujrzał wielki przydrożny zajazd, a obok szeroki trakt, z którego zmęczeni podróżni zbaczali do gościnnej gospody.
- Co za osobistość tutaj przebywa, że tylu zbrojnych? - spytał pierwszego napotkanego pachołka Piąty.
Otrzymawszy odpowiedź, młodzieniec skierował swe kroki, nie w stronę gospody, ale majaczącego wśród drzew gościńcowi.
Wyboistą drogą, ciągnęły wozy kupieckie połączone w grupy, które były chronione przez uzbrojonych ludzi. Do jednego z tych wozów podszedł Piąty, pytając o odzież i mocne buty.
Przebrawszy się, nie różnił wyglądem od przeciętnego podróżnego. Po zmianie swojego zewnętrznego wizerunku, skierował kroki w stronę obszernego zajazdu.Woń pieczonej dziczyzny, inwentarza i ptactwa mieszały się zapachami, tworząc charakterystczną atmosferę wzmocnioną zapachem rozlanego piwa. Efekt to: bójki, pyskówki i niekiedy pojedynki, o miejsce przy stole wśrodku gospody. Służba i pośledniejsi podróżni musieli biesiadować na zewnątrz, gdzie nad ogniskami piekło się mięsiwo.
Nasz podróżny minął czeladź i służbę, przybyłych na nocleg gości - wszedł do środka wielkiej biesiadnej izby. Niedostrzegalnym spojrzeniem omiótł licznych gości, zapamiętując ich twarze. Szukał wolnego miejsca.
Ujrzawszy w mało oświetlonym miejscu na końcu sali wolny stolik, usiadł przy nim na nie oheblowanej ławie. Niemal natychmiast przysiadł się do stolika miejscowy żebrak, chytrym okiem patrząc Piątemu prosto w oczy.
- Postawisz piwo?- padło pytanie.
- To zależy - odparł zagadnięty.
- Kto biesiaduje w sąsiedniej sali?
- Najpierw piwo...
Piąty skinieniem ręki zawołał pulchną dziewkę z obsługi, każąc przynieść dwa dzbany piwa i michę przedniego mięsiwa, obiecując jednocześnie sowity napiwek.
- Jesteś tu obcy, dlatego nie wiesz, kto dzisiaj zjechał na nocleg - rzekł żebrak, upijając potężny łyk piwa.
- To córka i syn hrabiego Rentgera - wyrzucił z siebie mężczyzna.
Zajęci jedzeniem nowi znajomi, przez dłuższą chwilę milczeli. Burza głosów gości przywołała Piątemu wspomnienia z dalekiej przeszłości, którą pokazali mu niedawni nauczyciele.
.............................................................................................
.................................
Potężny zamek warowny, obrobiony masztami obronnymi i ciemna, pochmurna noc. Do otwartej przez przekupioną straż bramy, zbliża się stu osobowy oddział uzbrojonych w lekką broń pieszych. Poruszają się jak duchy. Na czele oddziału idzie niczym nie wyróżniajacy się dowódca, bliźniaczo podobny do władcy tego zamczyska. Nie niepokojeni przez nikogo, udają się do skrzydła warowni, gdzie mieszka rodzina hrabiego Rentgera. Straż przyboczna, myśląc, że to hrabia wpuszcza morderców.
- Zaczeła się rzeź - najpierw nieliczna straż, służba, kuzyni - oprócz straży wszyscy we śnie stracili życie. Obudzony hałasem hrabia łapie za miecz, kładąc trupem pierwszych napastników. Ujrzawszy swego sobotwóra opuścił miecz.
- To ty?
- Bracie...nie zabijaj dzieci, one niewinne, to jeszcze niemowlaki.
Przeszyty na wylot mieczem usunął się martwy na kolana. Tak samo zginęła żona hrabiego i niania dzieci.
Piąty nie dokończył swoich rozmyślań, przerwanych przez awanturujące się grupki zbrojnych.
Władysław Turczuk.