Czterech bandytów okrążyło Piątego i brodatego osiłka-woźnicy beczek z winem. Rechocząc głośno przeraźliwym, żabim śmiechem ruszyli do natarcia. W ich rękach błysnęły długie, zakrzywione szable.
Zieleń lasu skrzyła tysiącami propozycji kolorów, malowana promieniami słońca, które nie napotykając przeszkód w postaci chmur, penetrowało okoliczne lasy. Pozornie chaotyczny rejwach ptactwa unosił hen wysoko, niezrozumiałe dla otoczenia ptasie modlitwy do Najwyższego Stwórcy. Ukryte wśród listowia oczy leśnego wywiadu, nie przepuściły żadnych szczegółów inności w lesie.
Piąty, w ptasich pogawędkach wyczytał niebezpieczeństwo - jeszcze trzech bandytów ukryło się w przydrożnych krzakach.
-Jest ich siedmiu - pomyślał.
- Skryj się za wozem! - szepnął do ucha brodaczowi.
Ten nie usłuchał polecenia, błyskawicznie sięgnął po ukryty w wozie miecz.
-Nieee...tylko nie to!!!- krzyknął Piąty.
Przeszyty z bliskiej odległości strzałą z kuszy bandyty z lasu, brodacz usunął się martwy na wyboistą, pokrytą kurzem drogę.
Piąty oparł się plecami o wóz, z wielkimi beczkami wina. Ledwo dostrzegalnym ruchem lewej ręki, sięgnął po ukryty w fałdach odzieży sztylet.
- Mam okazję wypróbować najbardziej skrytobójczą broń, wyprodukowaną jako pojedyńczy eksponat "w fabryce" pojazdów kosmicznych wszechświata - pomyślał.
Niepozorny sztylet wykonany był z nieznanego materiału - mógł służyć jako szpada, strzelać setkami zatrutych, ledwo widocznych igiełek na minutę, które rozpuszczały się w napotkanej przeszkodzie nie zostawiają żadnego śladu. Mógł być używany do podstawowych czynności obronnych, czy też piłowania metalu, otwierania wszystkich zamków, itp. Najważniejsze, że była to broń, która mógła służyć tylko Piątemu. W innym przypadku był to tylko zwykły sztylet. Wszystkich jej tajemnic nie znał nawet jej właściciel. Nie wiedział,że jest to przekaźnik szpiegowski wszechświata.
Tą bronią miał walczyć z bandytami nasz bohater!
-Hej kmiotku!- ty chcesz bronić się tym sztylecikiem? - toż możesz tylko nim żaby kajstrować...trafiony niewidoczną trucizną wystrzeloną z ostrza, żartowniś padł jak rażony pioruny.
Wystrzelona przez ukrytych w lesie bandytów strzała, z furkotem utkwiła swoim grotem w beczce z winem, tuż obok szyi Piątego. Wino zaczęło "sikać"małym strumieniem, tworząc kałużę obok wozu.
-Teraz - odezwał się gardłowy śmiech tych z lasu - kończmy z nim, wino czeka.
Piąty szybko zlokalizował ukrytych napastników. Skierował broń w ich kierunku, wypuścił śmiertelne igły..., które na zawsze uśpiły złoczyńców. Kiedy z niepozornego nożyka wysunęło się długie ostrze, pozostali trzej bandyci zaatakowali z furią. Oni też padli, od jednego, prawie niewidocznego ruchu tej pozornie niegroźnej broni.
Piąty odszukał konia, zabitego przez bandytów knechty. Stał biedaczysko, zaplątany w gęstych krzakach, a trup jego pana zwisał z zaczepioną w strzemieniu nogą. Miejscowe drapieżniki zdążyły zwietrzyć uwięzioną zdobycz, co poświadczał doskonały słuch wybawcy konia.
Piąty zdjął z siebie wierzchnią odzież, pod którą miał mundur dostarczony przez nielojalnego żebraka. Wyniósł ciało knechty na drogę, aby zostało odnalezione i godnie pochowane. Dosiadłszy konia, ruszył w pogoni za straconą z oczu kolumną, która ciągnęła dużą grupą do zamku hrabiego Rentgera.
Z pod końskich kopyt unosiła się mgiełka kurzu, osiadając delikatnie na listowiu przydrożnych krzaków. Rozkrzyczane stada ptactwa, biesiadujące na resztkach pozostawionych na drodze odchodów zwierząt i pożywienia, wystraszone przez samotnego jeźdźca, kryła się w konarach drzew.
Ostatni zakręt leśnej drogi i oczom Piątego ukazał sie widok zapierajacy dech w piersiach. Las urwał się niespodziewanie, przechodząc łagodnie w strome urwiska, przed którymi rozciągały się pola uprawne, zasiane gdzie niegdzie przez ludzkie osady. Cała dolina lśniła w słońcu kolorami upraw i sadów, a daleko na przedmurzu wysokich gór okrążony wysokim murem obronnym, stał zamek warowny. Wysokie baszty strażnicze już z daleka ostrzegały mieszkańców przed nieproszonymi gościmi. Do górskiego zamczyska wiodła jedyna droga nad przepaścią, przykryta zwodzonym mostem. Dodając do tego głęboką fosę, zasilaną wodą z obok płynacej szerokiej rzeki zdążającej do pobliskiego morza - zamek wydawał się nie do zdobycia.
Piąty zbliżył się do tylnej straży kolumny.
- A ty gdzie byłeś? - spytał jeden z trójki straży, patrząc na spienionego konia.
- Mam ważne wieści dla dowódcy, który wyznaczył mi zadanie - skłamał Piąty.
-Jedź! - kiedy to tak pilne, jest on na czele kolumny.
Zachęcony cichym cmoknięciem koń ruszył truchtem, mijając wozy z żywnością, kupców ze swymi towarami i grupki uzbrojonych, brodatych mężczyzn pilnujących majątków swych panów.
Mimo, że słońce wtoczyło się już na szczyt swojej dziennej wędrówki, zdobywając wzgórze niebios i szykując się do dalszej drogi - ale już z górki - wędrowcy parli do przodu zachęceni ożywczym oddechem gór i widokiem potężnego, warownego zamczyska.
Przebrany w mundur Piąty, dołączył do czoła kolumny, ustawiając się po prawej stronie hrabiowskiej karety.
- Hej ty tam, dołącz do czoła kolumny! - rozkazał nowoprzybyłemu, wystrojony dowódca przyglądając się z uwagą żołnierzowi.
- Chce mnie mieć na oku - pomyślał Piąty - spieniony koń dał mu do myślenia.
Wyboista droga zaczeła wić się wśród pagórków, które przeistaczały się z biegiem czasu w niskie góry o kolorowej skale ozdobione przez naturę, żółtym i czerwonym kwieciem.
Kolumna zaczęła łamać się na górskich zawijasach. Podróż stała się bardziej niebezpieczna.
- Zasadzka, zawyrokował Piąty, patrząc na skalistą stromą górę, mijaną przez czoło kolumny.
- Chcą rozdzielić karetę od zbrojnych - muszę ratować podróżujących w karecie - zadecydował błyskawicznie.
Zrównał swego konia z końmi ciągnacymi karetę, następnie akrobatycznym skokiem "przesiadł się" na grzbiet, tego z prawej.
- Woźnica, nie wiedząc co sie dzieje zaczął okładać batem plecy Piatego, nie szczędząc też koni, które wystraszone, stały dęba i ruszyły błyskawicznie do przodu roztrącając przód kolumny.
Pojazd nieubłaganie zbliżał się do podniesionego, zwodzonego mostu, gdzie w dole przepaści złowrogo wrzała kipiel górskiej rzeki. Zaś za plecami Piątego lawina potężnych głazów, kamieni i ziemi usunęła się na czoło kolumny, zasłaniając słońce gęstym, gryzącym kurzem.
Władysław Turczuk.