Studnia
Nadszedł upalny sierpień. W samo południe, kiedy słońce najmocniej grzało, wysepka polnych karłowatych sosen niemo kibicowała szóstce chłopców, którzy strzelali piłką do bramki ułożonej w pośpiechu z polnych kamieni. Ich bose stopy grzęzły po kostki w gorącym, miałkim piasku. Zafascynowani grą nie zwracali uwagi na tę niedogodność.
Oprócz chłopców pozornie nie było widać żywej duszy. Teczki z przyborami wiedzy rzucone niedbale pod wysoki jałowiec, cierpliwie czekały na swych właścicieli. Żaden z amatorów piłki nożnej nie widział szczuro podobnego zwierzaka, który z pobliskich krzaków śledził swoimi czerwonymi ślepiami ruchy grających i loty piłki.
Przy pustej, polnej drodze stała stara, sucha studnia, ogrodzona niechlujnie krzywymi żerdziami. Nie dodawała ona uroku temu ponuremu krajobrazowi. "Pożyczoną" bez wiedzy nauczyciela piłkę chłopcy mieli dyskretnie zwrócić w dniu następnym.
W pewnym momencie silnie kopnięta futbolówka poszybowała za wysoko. Prowadzona siłą wzroku ukrytego, tajemniczego zwierzaka zmieniła tor lotu i wpadła prosto w czeluść odkrytej studni.
Chłopcy w mgnieniu oka sforsowali ogrodzenie. Okrążyli studnię ze strachem patrząc w ciemną otchłań, która kojarzyła się im z bramą do piekła ze starych legend i bajek.
Prowodyr grupy szybko podjął decyzję, aby przynieść długie liny, których nie brakowało w chłopskich zagrodach. Po tych linach jeden z chłopców miał być opuszczony na dno studni. Spojrzeli po sobie niemym wzrokiem. Kto "wyłowi" ze studni tę nieszczęsną, "pożyczoną" ze szkoły piłkę?
Dając sobie równe szanse, każdy miał brać udział w losowaniu tzw."ciągnięcia" zapałek.
W dyskusji nie brał udziału skromny chłopak,schludnie ubrany, ale bez szpanerstwa panującej mody, który znany był w środowisku jako wielki marzyciel.
Prowodyr odliczył sześć zapałek, odwrócił się plecami do kumpli,przełamał wszystkie pokazując tylko ich siarkowe łepki.
Szczuro podobny zwierzak śledził z daleka oszukańczą ceremonię. Podsunięte przed oczy skromnego chłopca /przydomek Mądrala/ zapałki przypieczętowały decyzję o jego wejściu do studni po feralną piłkę.
Słońce ociężale stoczyło się po szynach wszechświata za okoliczne pola i lasy, żegnając złowrogą wróżbą krwistej czerwieni kończący się upalny dzień. W pobliskiej wsi rozległy się krzyki i nawoływania, że Mądrala wpadł do studni. Przyciśnięta do muru pytaniami rodziców pozostała piątka, opowiedziała całą historię pomijając fałszywe losowanie.
Na początku - mówili - wszystko dobrze się układało. Ochotnik Mądrala obwiązany solidnie linami bez trudu został opuszczony na dno studni, która jak się okazało była niezbyt głęboka. Kiedy powoli zaczęli wyciągać linę, nie stawiała ona oporu. Wkrótce okazało się, że gruby sznur ma poszarpaną końcówkę - wyglądał jakby był przetarty lub przegryziony przez nieznane zwierzę.
Szybko zorganizowana przez miejscowych strażaków pomoc nie przyniosła rezultatu, chłopaka nie odnaleziono, nie pozostał po nim żaden ślad, nie stwierdzono też nieprzyjemnych gryzoni, pomimo skrupulatnych oględzin dna studni. Co dziwne piłkę odnaleziono w nienaruszonym stanie.
W okolicy długo rozprawiano o zaginięciu chłopca, snując domysły. Historia ta powoli odeszła w zapomnienie, a zastąpiły ją ważne wydarzenia dnia codziennego. Przyroda zaczęła łamać obowiązujące dotychczas zasady. Nastały ciężkie czasy. Jedynie zrozpaczeni rodzice wierzyli, że ich syn żyje.
Jaką tajemnicę kryje studnia? Czy Mądrala żyje?
**
Mądralę ogarnęła apatia. Studnia kojarzyła się zapachem śmierci. W górze nad nim znikły głowy chłopców widoczne wcześniej na tle błękitnego nieba.
Mądrala w towarzystwie paraliżującego strachu zapadał się w nicość, nie czując luksusu jaki dawała naprężona lina.Ostatkiem świadomości zobaczył jeszcze niebieskie światła, które otuliły go swym płaszczem, delikatnie opuszczając na dziwnie miękkie podłoże. Czuł, jakby wisiał wysoko między ziemią, a niebem. Widział też dziwne stwory ubrane w świetliste, różowe kombinezony zakrywające ciała, twarze lub pyski tajemniczych podziemnych piratów.
Jeden z nich wyciągnął owłosioną łapę, z której wystrzelił w stronę chłopca delikatny snop światła...
.................................................................................................................
Obudzony lekką, poranną bryzą, która sterując wodą szerokiej, ogromnej rzeki myła swymi wodami jego bose stopy, otworzył oczy bojąc się podświadomie widoku nieznanej mu rzeczywistości. Pierwszy widok jaki ujrzał, budząc się z twarzą skierowaną do góry, to błękit nieba i poszarpane, szare obłoki płynące lekko na swych
olbrzymich,rozpostartych skrzydłach. W ciszę wwiercał się jazgot dzikiego ptactwa buszującego
w dorzeczu rozlewisk wielkiej rzeki, które pokrywały wysokie trawy. Usiadł, rozglądając się wkoło przestraszonymi, szeroko otwartymi ze zdumienia oczami.Zdążył jeszcze zobaczyć dwunożnego, pokrytego kożuchem długich włosów stwora, ale w tym samym momencie wysokie trzciny zakryły kotarą zieleni dziwne przewidzenie.
Przeżegnał się znakiem krzyża, szybko zapominając o dziwnym karłowatym, obrośniętym golasie zafascynowany niespodziankami ponurej rzeki i porośniętego trawą mokradła.
Jego uwagę przykuł przeciwległy brzeg majaczący za szeroką rzeką. Kraina marzeń zwana rajem -pomyślał. Pokryty zielenią pagórkowaty teren spowity dziwną wielokolorową tęczą eliminował pomyłkę. Odczuł przemożną siłę przepłynięcia na drugi brzeg rzeki.
-Tam mógłbym pozostać na zawsze! - był pewny, że odnalazł legendarne szczęście.
Postanowił iść brzegiem rzeki, szukając środka do przeprawy. Oprócz ogłuszającego krzyku kolorowego ptactwa, przenoszącego się z miejsca na miejsce, nie widział żywej duszy. Kiedy już tracił nadzieję na przeprawę, zobaczył starą, małą łódź uwięzioną przez przybrzeżne trawy, jakby czekała na niego. Długo zastanawiał się, czy ta "starowina" jest w stanie pływać. Za jego plecami rozległy się pomruki szybko nadciągającej burzy, która pomogła podjąć decyzję...
- Aby tylko zdążyć - pomyślał, silnie naciskając na znalezione na dnie łodzi stare wiosła, które nie wytrzymały naporu wody i z głośnym trzaskiem przełamały się, przy samym lustrze wodnym.Łódź skoczyła do przodu ślizgając się w dół rzeki niesiona falami żywiołów. Chłopiec stracił poczucie czasu.Był pewny że rzeka pochłonie malutką łupinkę, podtapianą raz po raz przez strugi deszczu. Dobrze, że na jej dnie znalazł drewnianą konwię, którą mógł wylewać wodę. - Widać,że ktoś z niej korzystał - pomyślał. Burza jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki ucichła, kłębiaste chmury długo jeszcze goniły się z wiatrem, dając w końcu za wygraną.Pierwsze promienie zachodzącego słońca wyjrzały zza chmur świecąc prosto w twarz śpiącego, dziwnego żeglarza. Chłopiec niespokojnie się poruszył otwierając oczy.
- Gdzie jestem? - padło pytanie, skierowane jakby do Boga. Nie otrzymawszy odpowiedzi rozejrzał się wkoło. Kiedy zobaczył wodę, przypomniał sobie jak znalazł się na rzece. Po za tym nic nie pamiętał z przeszłości.
Na przeciwległych brzegach rzeki giganta splątane korzenie wywróconych, podtopionych, martwych pni tworzyły aureolę śmierci.Wytężając wzrok zobaczył potężne drzewa deszczowego lasu tonące wysoko w wiecznej, białej mgle. Na środek rzeki nie dochodziły odgłosy
o jakiejkolwiek formie życia na lądzie, ale prawda była zupełnie inna.
Nie miał wyboru. Jego losem kierowały prądy rzeczne unosząc swoim korytem w nieznane. Po raju nie zostało śladu. Znikł, zabierając ze sobą marzenia.
Władysław Turczuk