- Może chcecie mąki razowej...!?
- Ryby,ryby - świeże ryby!
- Ciepłe buty, idzie luty!
- Dam na kredyt chłopcze, bierz co chcesz. Pejsaty Żyd zachęcał do zakupów przechodniów, trzymając rękę za paskiem od spodni i intensywnie drapiąc się, w nigdy nie wietrzonym miejscu.
Małe, powiatowe miasteczko w dzisiejszym województwie podlaskim, przed wojną zgodnie uprawiające zróżnicowane kulturowo religie. Na środku rynku stał miejski ratusz, a wkoło niego mnóstwo żydowskich sklepików. Co czwartek na plac, obok ratusza, zjeżdżała na targ cała okolica, handlując czym się dało. Prym prowadzili miejscowi Żydzi, uważani za bogaczy. Całej ceremonii towarzyszył dreszczyk emocji i nieopisany harmider, wyprodukowany w gardłach ludzi i zwierząt.
Młody dwudziestoparoletni mężczyzna rozglądał się po zaludnionym, zastawionym furmankami placu.Na długo żegnał targową ceremonię. To ostatnie dni sierpnia 1939 roku.Chłopak miał na imię Szymon. Była powszechna mobilizacja, a on miał stawić się natychmiast do swojej jednostki, gdzieś w okolice Brześcia. Żyd, który go zaczepił, natarczywie zapraszał do sklepu, w którym mieszanka zapachów drażniła nozdrza.
- To co, chłopcze wojenka? - Ni z tego, ni z owego zapytał stary Żyd, noszący imię Mojsze, nie przestając drapać się w okolicy swojego "strzelca wyborowego", który już wystrzelił dwanaścioro dzieci. Wojna jest dla głupców - ciagnął stary Mojsze. Nie daj się zabić - wracaj. Ona będzie czekała. Zawstydzony chłopak, zaczerwienił się po same uszy. Wbrew własnej woli wybiegł ze sklepu, potrącając przechodniów. W głowie długo brzęczały słowa; wracaj, wracaj, wracaj....
Nie widział lekko drżącej kotary, oddzielającej zaplecze sklepu, zza której śledziła go para oczu.
Wybuchła II Wojna Światowa. Sprawcy "polskiego bałaganu" masowo uciekali za granicę, na wcześniej przygotowane ciepłe posadki, śląc patriotyczne pomysły i nawołując do obrony granic.
Pozbawiona przywódców polska armia była w rozsypce.
Niemcy masowo zgarniali zdezorientowanych żołnierzy, zamykając ich w obozach jenieckich. Do takiego obozu w Sarnakach trafił Szymon.
Jesienne deszcze dawały się we znaki więźniom, wegetujacym pod gołym niebem. Obozowe piekło zbierało śmiertelne żniwo, które zrodziło myśl, o ucieczce w głowie Szymona.
Trzydniowe obfite opady deszczu przyśpieszyły decyzję ucieczki z obozu. Trzech żołnierzy, w tym Szymon, postanowiło zrobić podkop pod ogrodzeniem i rozpłynąć się w smołowej czerni jesiennej nocy.
Była połowa listopda 1939 roku. Przemoknięte, żołnierskie szynele nie dawały schronienia, ani przed deszczem, czy też chłodami chimerycznej, jesiennej pogody. Po godzinie kluczenia dobrnęli wreszcie do granicznej rzeki Bug.
- Tutaj musimy się rozdzielić - rzekł Szymon.
- Tak będzie najlepiej, przecież wszyscy pochodzimy z tych okolic, damy sobie radę i utrudnimy pościg -- przytaknął jeden z żołnierzy.
Szymon przeprawił się przez rzekę na wysokości wsi Anusin, gdzie miał rodzinę ze strony swojej mamy. To oni pomogli w dalszej ucieczce i wyposażyli w cywilną odzież.
Teatr wojny jakoś omijał wieś Szymona. Natomiast w pobliskim miasteczku S.......... hitlerowcy urządzali pogromy Żydów. Były to lata czterdzieste, kiedy szale zwycięstwa chyliły się na korzyść koalicji antyhitlerowskiej. Przedstawiciele "Narodu Wybranego", szukali ratunku w okolicznych wsiach, kryjąc się u znajomych i przyjaciół. Kupowali życie za rodzinne złoto nagromadzone przez pokolenia.
Szymon szukał zaprzyjaźnionej przed wojną, żydowskiej rodziny. Miał nadzieję, że żyją.
Nigdy nikomu się nie zwierzył , że pokochał żydowską dziewczynę. Wiedział, że większość jej najbliższych zginęła, wymordowana przez miejscowe gestapo.
Elwira wychowana w ortodoksyjnej rodzinie czekała na swoje przeznaczenie - instynkt podpowiadał jej, że Szymon ją odnajdzie.
Widziała jak jej naród ginie. Rozdzielone przez Naczelnego Gminnego Rabina złoto, przeznaczone dla ratowania populacji topniało. "Zaczarowane" energią modlitw, przynosiło nieszczęścia zdrajcom narodu żydowskiego. Była to długo szeptana tajemnica,jeszcze wiele lat po wojnie.
..................................................
Minęły długie lata. Duża wieś na Podlasiu położona malowniczo nad samą rzeką Bug.
Jest rok 1992 - stary, żydowski cmentarz pokryty smutną jesienną mgłą. Dziesięcioletni chłopczyk trzymany kurczowo za rękę przez staruszkę, z trudem przedzierał się przez zarośnięte krzakami cmentarne dowody przeszłości.
- Nagrobkowe napisy mówią wiele - rzekła kobieta, zatrzymujac się przed jednym z nich. Wnuczek o imieniu Eryk, spojrzał pytająco na babcię.
- Babciu, dlaczego mnie tu przyprowadziłaś? - boję się.
- Niedługo umrę - przekażę ci tajemnicę, której nawet twój tata nie zna - rzekła kobieta.
- Widzisz ten napis na nagrobku?
- Widzę babciu - mruknął znudzony wnuczek.
- Tu pochowany jest twój pradziadek.
- Koch Andree - odczytała z trudem babcia.
Co chciała przekazać babcia Erykowi? - zrozumiał po długich latach.
Szymon pod koniec wojny odnalazł Elwirę, w jednej z nadburzańskich małych wioseczek. Przeżyła - zmieniła żydowskie nazwisko z Koch, na Koc. Tylko jedna litera zdecydowała o jej życiu. Zmieniła też imię, którego tu nie wymienię. Przyjęła religię chrześcijańską.
To była szczęśliwa rodzina.
Długo jeszcze po wojnie, rozmawiali szeptem z Szymonem o żydowskiej klątwie, której doświadczyli "nieuczciwi" powojenni bogacze za złoto pomordowanych.
Turczuk