Słońce przecierało drogę do tajemniczego górskiego jeziora, walcząc zaciekle i cierpliwie z armią mgły nacierającej kłębami ze swej leśnej bazy. Piaszczyste plaże, jak przystało na ziemię niczyją były terenem wiecznych potyczek promieni słonecznych z nacierającym buszem. A było o co walczyć. Jezioro prezentowało się wspaniale. Te niebieskie oko gór dumnie patrzyło gdzieś wysoko i daleko, jak gigantyczna antena przekaźnikowa, a potężne lustro gładkiej powierzchni wody przekazywało informacje wtajemniczonym mieszkańcom wnętrza gór z każdego zakątka świata. Czy tylko świata? Gdzieś wysoko w miliardach gwiazd leżała tajemnica istnienia i ukryte przekaźniki nieznanej człowiekowi energii.
Tyle chciał powiedzieć opiekun chłopców, a może tylko to wiedział?
Na lawinowe pytania stawiane przez chłopców odpowiedał krótko;-nauczcie się milczeć i panować nad sobą, nad swoimi uczuciami! To jest domena władzy nad światem.
- Każdy z was chciałby znać swoją przeszłość - lecz wy nie jesteście jeszcze gotowi, aby to wiedzieć - dodał, chytrze się uśmiechając.
- Nie hałasujcie tak - upomniał diablopodobny swoich uczni - nie jesteście nigdy sami.
Odrobina lądu wdzierała się nieśmiało klinem w spokojne wody jeziora. Tam skierowali swe kroki. Wysokie, egzotyczne kępy paproci i drzew o ogromnych, wielkości pokoju liściach, dawały schronienie przed piekącymi promieniami słońca.Na mikroskopijnej plaży rosły te drzewa chroniąc jakąś tajemnicę bez towarzystwa krzewów i pnączy.
Diablopodobny opiekun zatrzymał się nad brzegiem jeziora. Różnokolorowe ławice małych rybek, tuż pod powierzchnią wody tworzyły ruchome, płytkie sztuczne dno. Chłopcy jak na komendę ustawili się wzdłuż brzegu podziwiając mieniącą się tęczę rybek na podwodnym niebie. Zafascynowani zjawiskiem nie zauważyli zniknięcia opiekuna, który zajął się przygotowaniem obiadu.
Jakaś nieznana siła kazała im patrzeć na przybrzeżną wodę. Powoli kolorowe rybki przed każdym z chłopców odpłynęły na boki, tworząc czarny, kwadratowy ekran z głębin jeziora. Po bokach woda falowała tęczą kolorów.
Mądrala widział tylko swój wodny ekran, w którym nie było dna. Na gładkiej tafli zaczęły pojawiać się na początku zamazane, a nieco później coraz bardziej widoczne obrazy.
Za plecami chłopców zaskrzeczała papuga. Z daleka charakterystyczne dla buszu pogawędki dzikiego ptactwa i zwierząt błądziły odgłosami nad brzegiem błękitnego jeziora.
Nasz bohater tego nie słyszał wpatrzony w wodny ekran. Omiótł spojrzeniem kolegów, którzy wpatrzeni w głębiny odkrywali jakieś swoje tajemnice.
Mądrala o nowym pseudonimie Piąty z natężeniem patrzył na wodę, która pod siłą jego wzroku zaczęła "bulgotać" i burzyć jakby gotowała się pod wpłwem wysokiej temperatury. Znikły niewyraźne kontury postaci i domów. Raptem chłopiec poczuł wielką tęsknotę. Każda komórka jego ciała skoncetrowana była na pragnieniu poznania siebie i swojej przeszłości
Ekran wygładził swoją twarz. Przez dobrą chwilę nic się nie działo. Całym wysiłkiem woli chłopiec wtopił się w swoje wodne poletko, na którym zaczęły dojrzewać ruchome obrazy.
- A to co? - zamruczał pod nosem.
Piąty znieruchomiał domyślając się, że przyszła chwila do poznania swojej przeszłości, którą "wyczarował" siłą woli.
Z lotu ptaka panorama małej wsi, okrążona przez lasy mieszane z przewagą drzew iglastych prezentowała się imponująco. Poranna mgła nie czyniła żadnej przeszkody dla jakości i ostrości przekazu. Biegnąca przez wieś wybrukowana kamieniami droga była upstrzona krowimi "plackami". Była wiosna. Pierwsze wyprawy inwentarza na okoliczne łąki uzupełniały zimowe pożywienie. Puszczały pąki drzew. Wiszące, dzikie ogrody na starych płotach, drutach kolczastych, pniach wiatrołomów zaczęły się zielenić. Głosy głodnych zwierząt domowych i ptactwa niosły się hen daleko, ginąc wśród okolicznych łąk, pól i lasów. Wielkie ilości obornika w małych chlewikach stwarzały niekiedy dodatkowe utrudnienia. Tego ranka zdenerwowany koń stojący wysoko na oborniku przegryzł słomianą strzechę patrząc z ciekawością na rodzący się dzień, kręcąc głową nad dachem. Nad wrośniętą w ziemię starą stodołą szybował bocian wypatrując miejsca do budowy gniazda, czyli przystani tułaczego życia.
Noc już odkryła swoją przymknietą powiekę. Nastał dzień. Oko ziemi - słońce, obudzone przez boski porządek wszechświata wzniosło się nad drzewa, szpiegując promieniami ziemskich obywateli.
Kilkuletni chłopiec w krótkich spodenkach zbliżał się od strony łąk do małej, błotnej sadzawki ogrodzonej starym, zerdzawiałym drutem kolczastym - niewidocznym wśród wysokich traw i zielska. Chłopiec nie zauważył ukrytej przeszkody. Ostry kolec głęboko wbił się w łydkę nad prawą stopą nogi, tuż nad kostką. Szarpnął nogę. W miejscu ostrej końcówki pojawiła się krew, rosząc cienką fontanną nieprzyjazne, błotne trawy.
Piąty przykucnął, nie spuszczając oczu z wodnego ekranu. Uniósł prawą nogawkę spodni dotykając głębokiej, starej blizny.
Władysław Turczuk