Kareta zbliżała się do przepaści, a wysoko podniesiony zwodzony most nawet nie drgnął. Kikuty nagich skał, obojętnie patrzyły na rozgrywajacy się dramat, który był jednym z wielu na tej drodze, gdzie od niepamiętnych czasów traciło życie tysiące ludzi chcąc zdobyć twierdzę.
Pojazd niebezpiecznie podskakiwał na nierównościach drogi grożąc wywrotką, a co za tym idzie śmiercią bezcennych pasażerów. Piąty nie miał czasu na końcowe konkluzje, nie zważając na razy zadawane przez zdezorientowanego woźnicę, błyskawicznie wskoczył na karki koni. Mocno stał w rozkroku, aż ściągnięte mocnymi lejcami pyski zwierząt, dotknęły wygiętych w kabłąk szyj.
Konie stanęły dęba, wysoko unosząc przednie nogi. Przez chwilę były w tej groteskowej pozycji, a nietypowy jeździec piękną przewrotką, wyplątał się z rzemieni uprzęży i łukiem wylądował, tuż przed ich chrapami. Niemal, w tym samym czasie wytrącona z szybkości kareta podskoczyła na wysokim, leżącym na poboczu głazie, a wyrwane z osi karety koło potoczyło się dalej, majestatycznie zdążając w gardło przepaści.
Powstała dziwna, martwa pustka. Nastąpiła sytuacja bardzo rzadka w przyrodzie, kiedy nikt nie może ominąć przeznaczenia. Nawet konie zamarły, oddzielone namiotem niemocy. Dalej, wszystko biegło własnym scenariuszem. Decydowały ułamki sekund. Piąty błyskawicznie przeciął popręgi, uwalniając z uwięzi konie, które wystrzeliły do przodu znikając w czeluściach przepaści.
Pozbawiona koła kareta, przechyliła się niebezpiecznie na lewą stronę, szorując bokiem i osią o skały, wzniecając tym snopy krwawych iskier. Raptem oś zahaczyła o występ skalny. Pojazd zawisł nad urwiskiem, zablokowany kamienną skałą.
Piąty otworzył drzwi karety.
- Nie jesteś ranna, hrabianko?
- Masz pierścień i uciekaj! - szepnęła dziewczyna, wciskając w dłoń malutki przedmiot.
- Co wy tam szepczecie? - odezwała się ciotka hrabianki.
- Brać go żywcem!!! - usłyszał głos z kłębów opadającego kurzu,Piąty.
- Przyzna się na torturach.
Po tych słowach zaroiło się od zbrojnych, na których czele jechał wystrojony dowódca.
Piąty stał nad przepaścią, a w ręku trzymał znaną nam, niepozorną broń.
- Poddaj się, albo zginiesz! - usłyszał szyderczy głos.
- Widzisz te kłębowisko na dole? - to krokodyle.
Piąty w towarzystwie dziesiątków strzał z kusz i łuków, spadał w kipiące nurty rwącej rzeki, będącej jednocześnie fosą, potężnych fortyfikacji zamku.
Szybował w głąb kanionu, po którego dnie toczyła swe wody szeroka rzeka nie skażona brudami wielkiego zamczyska. Wszystkie nieczystości ginęły spłukane w małych strumykach, ginacych gdzieś w przepaścistych kieszeniach wysokich, okolicznych gór, opadajacych pionowo w błękitne wody pobliskiego morza.
Rozbijając trójkątem rąk lustro wodne,Piaty zanurkował w głębiny. Odbijając się od dna rzeki, spojrzał w górę, gdzie pływało kilka krokodyli czekających niecierpliwie na łatwą zdobycz. Największy z nich odłączył się od towarzyszy wyraźnie płynąc w stronę smakowitego kąska. To on miał rozpocząć ucztę.
- To dobrze, że odłączył się przewódca, on najszybciej zrozumie przekaz w swoim gadzim mózgu - pomyślał Piąty.
Bóg jest jeden i wszystkim steruje, łacząc niewidzialnym instynktem wszystkie stworzenia.
Płynąc na powierzchnię, Piąty szukał wzrokiem oczu napastnika. Wiedział, co łączy boskie istoty. Umiał to coś używać, poprzez ostrza spojrzeń. Tego nauczali wszechwiedzący nauczyciele i praktyczne, codzienne przebywanie wśród wodnych potworów na jeziorze i prehistorycznych zwierząt na lądzie.
Potwór szybko zbliżał się do ofiary, kiedy ich oczy spotkały sie na tych samych liniach spojrzeń-boski czytnik zadziałał! Olbrzym kłapnał, olbrzymią paszczą, tuż przy głowie Piątego i niemal ocierając się swym olbrzymim cielskiem, majestatycznie odpłynął do swych krokodylich braci, aby uczestniczyć w uczcie na powierzchni rzeki, którą zgotowali im żołnierze hrabiego, wrzucając do rzeki - fosy zbirów winnych za napad na podróżnych. Bitwa przed zwodzonym mostem zamku jeszcze trwała, kiedy nasz bohater niesiony nurtem rzeki zostawił za sobą sterczące wysoko nad nim mury obronne zamczyska. Okoliczne góry miały już przyjazne, łagodne kształty, a ciepłe wody rzeki, łagodnymi wśród gór zakolami leniwie zdążały ku morzu. Po czterogodzinnym, intensywnym, wodnym "marszu", Piąty dopłynął do skalistego brzegu.
Słońce dotykało już szczytów gór i grani, malując szkarłatem niebo upstrzone kolorami chmur i obłoków, które tworzyły mozaikę kolorów niespotykanych w innych rejonach ziemi znanych Piątemu. Wiedział, że to specyficzny klimat górski zmieszany z deszczowymi lasami i piętrowym klimatem jest dla artysty, którym jest słońce, pigmentem do tworzenia bajecznych kolorów nieznanych do końca odczuć emocjonalnych.Wśród mgieł i kolorowych tęcz, góry otworzyły swe serce.
Piąty wsłuchiwał się w pozornie niesłyszalną mowę gór. Cisza, martwa cisza, tylko wewnątrz, gdzieś głęboko w trzewiach skał trwała organizacja nowego życia.
Władysław Turczuk.