Bolek krokiem przepracowanego człowieka zdążał do nowej pracy. Ostatnio "orał" ciężkim sprzętem przy pogłębianiu ogromnej piwnicy, w której podłoże zaścielone było litą skałą i trzeba było ją kruszyć wielkimi, pneumatycznymi młotami, a następnie w prymitywny sposób okruchy wyciągać wiadrami na powierzchnię. Wszędzie woda i wilgoć. Ostatnia operacja, to noszenie napełnionych wiader i wysypywanie ich zawartości do kontenera. Bolek z ulgą przywitał zmianę miejsca pracy, gdzie trzeba było kończyć remontowaną już od paru lat kamienicę. Ponieważ znał język angielski i miał ponad dwudziestoletnie doświadczenie, został tam skierowany.
Dźwigał teraz na karku swoje pięćdziesiąt sześć lat i ciężką, brudną torbę wyładowaną narzędziami. Niezbyt przyjazny nowojorski Manhattan opluwał mężczyznę odbitymi od wieżowców promieniami słońca.
- To już tutaj? - zastanawiał się Bolek - odczytał numery ulicy i alei, otarł ręką pot zalewający mu oczy. Skręcił w prawo na jedenastą ulicę. Minął kilka domów i wszedł do budynku, którego drzwi wejściowe były oklejone szarym papierem.
- Witamy, witamy - pozornie życzliwe powitanie dwóch pracujących tu młodych Polaków, których obowiązkiem w większości wykonywanych prac, było utrzymanie w czystości budowy. Pozostali pracownicy to hiszpańsko-języczni.
Bolek zaczął swoją nowa pracę, ale w tej samej firmie, pod bacznym okiem hiszpańskiego "mieszańca" Srula. Otrzaskani przez czas na tej budowie, dwaj rodacy mianujący się wielkimi intelektualistami z kraju, bacznie obserwowali nowoprzybyłego. Byli bardzo wylewni i koleżeńscy, czym przytępili czujność nowoprzybyłego.
- Boluś, a gdzie twoje wpisowe? - zapytał, ten, który uważał się za formana (brygadzista) - tak, takie tutaj są zwyczaje, zatwierdził drugi trzydziestoparoletni "młodzieniec", jak zwykle bez zastanowienia akceptujący wszystkie, nawet najbardziej głupie decyzje swego kolegi.
- Już dobrze, zwyczaje, to zwyczaje - przyniosę tę flaszkę, tylko nie będę pił.
- O widzisz jaki cwaniak, chce nas podkablować - zaczęli ironizować.
- Nie będę się tłumaczył gówniarzom, nie zrozumieją, że nie mogę pić alkoholu, bo biorę tabletki od nadciśnienia - pomyślał Bolek.
- Przyniosę tę flaszkę, niech się nie czepiają - coś mu podpowiadało, żeby tego nie robić - dwaj młodzi rodacy o twarzach beniaminków, za bardzo wykazywali swoją przyjaźń.
- Oni boją się, że jako bardziej doświadczony w pracach budowlanych wygryzę ich z tej cieplutkiej posadki nierobów. Nie wiedzą, że zawsze popieram rodaków, bo na miejsca zwalniane przez Polaków przyjmowani są pyskaci Meksykanie...ee tam, oni mnie nie zrozumieją, ze swoimi poglądami, że każdy Polak to potencjalny wróg, który zabiera im pracę - głupcy.
Bolek w końcu przyniósł tę wymęczoną butelkę wódki - tak dla świętego spokoju. Był człowiekiem życzliwym i pomocnym, zazwyczaj lubianym w pracy. Ale cóż, kiedy wśród rodaków pracował tylko trzy miesiące, nie wiedział, że tutaj jest inaczej.
Po wypiciu brudzia zostali przyjaciółmi. Stało się to początkiem końca pracy Bolka w tej firmie.
Było upalne lato 2008 roku, praca przy ciężkich kamieniach, w towarzystwie wysokich, nowojorskich temperatur była dość uciążliwa.
"Przyjaciele" Bolka ostro pili. Skończyły się zachęty do dotrzymywania im towarzystwa - koniec alkoholowej solidarności. Silny jak tur mężczyzna wysportowany w budowlanych zapasach, jakoś sobie dawał radę. Ciągał kamienie na dach, szlifował, ale kiedy prosił o pomoc okazało się, że oni nie są do pomocy...że im za ciężko, tylko piękne twarze beniaminków jaśniały samozadowoleniem wspartym przez alkohol. Oni wiedzieli, że za długo Bolek przebywał w Ameryce, aby komuś się skarżyć. Wiele tygodni później dowiedział się, że szczegółowe, podkolorowane relacje były zdawane do szefa - wszyscy oni byli z tych samych stron kraju i z tego samego, małego miasteczka.
Płaski dach remontowanej kamienicy. Ciężkie, długie kamienie czekały, aby je położyć na zewnętrzną ścianę domu. Pijany kolega siedział na dachu oparty o murek, chłodząc się zimnym napojem, a Bolek szykował stanowisko pracy. Najgorsze w tym wszystkim, że ciekawscy obcokrajowcy raz po raz zaglądali na dach śmiejąc się z pijanego, relaksującego się Polaka.
- Co to twój szef? - żartowali.
- On mnie pilnuje - Amerykanie znali się na żartach, lubili również solidnych pracowników, dlatego często zaczepiali Bolka, coraz z nowym pomysłem na rozluźnienie atmosfery. Widząc drzemiącego Polaka, żartowali ostro. "Mieli jazdę bez trzymanki". Tymczasem rodacy zachęceni bezkarnością wyraźnie kpili ze starszego wiekiem nadzorującego budowę "mieszańca", markując pracę. No, ale ktoś musiał pracować. Doskonale wiedzieli, że Bolek nie będzie się skarżyć - za długo "praktykował" na budowach w Ameryce, aby być "kablem". Zresztą, uważający się za intelektualistów koledzy naigrywali się wyraźnie z nowoprzybyłego, na dodatek w obecności pracowników innych narodowości, twierdząc, że nie znoszą pracy z Polakami. Wartkim strumieniem płynęły fałszowane informacje do polskiego szefa, na spokojnego, nie wadzącemu nikomu kolegę.
- To nic - pocieszał sam siebie Bolek.
- Ale dlaczego, oni tacy są? - toż to intelektualne wzorce w kraju. Czyżby tak Ameryka zmieniała ludzi? - szukał odpowiedzi, której pewnie nigdy nie wykształci w swoim sposobie rozumowania.
Srulo nie był głupim facetem, na dodatek nie zależało mu na szybkim skończeniu remontu, bo i po co? Przed nim pracowali Polacy i wszystkie usterki można zwalić na poprzedników. Na dodatek księgowy z Polski, mianujący się brygadzistą, który był "ambasadorem" interesów szefa na budowie, pytany przez Srula o fachowców na wykończeniowe prace, niezmiennie odpowiadał, że firma takowych nie posiada. Kompletna bzdura, nawet budowlany laik w to nie uwierzy. Taka odpowiedź dla Srula była celująca - zatrudniał swoich znajomych, pozbywając się sukcesywnie wpływów najbardziej zdolnych Polaków. Tylko nasz "przyjaciel" budował swój wizerunek, bo i cóż mu zostało? - fachowcem nie był, musiał improwizować.
Bolek pracował prawie do końca na tej budowie, z braku pracy został zwolniony, ale tylko z tej budowy, a jego miejsce zajęli przyjaciele Srula, przy wydatnej pomocy faceta, który ma w paszporcie wpisane "Polak", a kim się czuje? To już inna historia do psychologicznych dociekań.
Dalsze losy Bolka nie są mi znane, wiem tylko, że zmyty przez szefa prymitywnym żargonem budowlańców, który brzmi; "zmywanie śmiechem", długo szukał pracy.
Turczuk