-Dzisiaj na nocleg w przestronnych komnatach przydrożnej zajezdni, zatrzymali się dzieci hrabiego Rentgera-snuł opowieść żebrak.
-Bliźniacy-piękna parka-dodał z obleśnym uśmiechem, który wykwitł na jego dziobatej twarzy.
Jakby na potwierdzenie tych słów, drzwi od największego pokoju otwarły się, a z nich wysypali się zbrojni, ubrani w jednakowe, kolorowe mundury. W milczeniu robili przejście dla tak znakomitych gości. Podpici maruderzy, którzy nie zdążyli usunąć się na boki, zachęcani pałkami krewkich żołnierzy hrabiowskich trzeźwieli w oka mgnieniu. Żołnierze byli słusznego wzrostu, noszący na tarczach herb - ogromny niedźwiedź z włócznią w potężnych łapach.
-Piękna ta hrabianka-pomyślał Piąty, ściągając na ułamek sekundy spojrzenie dziewczyny. Dzieci hrabiego Rentgera przeszli przez biesiadną izbę dla mniej znaczących gości, a nastepnie wyszli na zewnątrz, kierujac swe kroki do oddzielnego domu noclegowego w głębi nielicznych zabudowań mieszkalnych przeznaczonych dla specjalnych gości.
- A ten na końcu , zaraz za parą strojniś z wysadzaną drogimi kamieniami szablą?
-To jeden z licznych konkurentów do ręki bogatej hrabianki. - odrzekł oberwaniec.
- Ach, tak!!! - to prawa ręka hrabiego - wspólnik na śmierć i życie pomyślał Piąty.
Nasz bohater miał już stawiać dalsze pytania dotyczące pana tych ziem i jego rodziny. Raptem wpadł na pomysł.
- Słuchaj uważnie - zwrócił się do swego "szpiega".
-Potrzebuję mundur oficera, tego mini wojska.
- Będzie to kosztować - rzekł oberwaniec.
Dobili targu
-Płatne z góry-dodał włóczęga.
-Chcę mieć mundur za trzy godziny - zgoda?
Umówili się w pobliskiej kniei w miejscu znanym obu konspiratorom.
Wszechświat już pędzlem nocy pomalował ten skrawek ziemi, z którą walczyła służba zajazdu rozpalając duże ogniska. Tłumił je lekki deszczyk siąpiący od czasu do czasu z nisko sunących chmur. Ksieżyc skrył się w fałdach pobliskich gór, puszczając łobuzersko oko promieni między nieszczelną kotarą nisko płynących chmur. Dzika zwierzyna, czująca się właścicielem tej rozleglej kniei, wychodziła z mateczników czujac zapach pieczeni. Wrogie odgłosy lasu okraszane opowieściami o czarownicach zamieszkałych na tutejszych bagnach, a mające wyroki śmierci na spalenie żywcem, zasiewały w sercach mieszkańców i gości zajazdu paniczny strach przed nieznanym. Dom w którym nocowała rodzina hrabiego wraz ze swoją liczną świtą, była pilnowana przez czujne straże. Tu nawet mysz nie mogła przedrzeć się do środka.
Nadszedł czas spotkania tajemniczych konspiratorów.
Mała polanka to miejsce spotkania. Wkoło gęstwina, z której niemal z każdego krzaka czaiło się niebezpieczeństwo - czy to ze strony dzikich zwierząt , czy też wszelkiej maści zbójów i rabusiów. W zupełnej ciemności do polanki zbliżał się oddziałek zbrojnych, na którego czele szedł wysunięty nieco do przodu, znany nam włóczęga. Pod pachą niósł zawiniątko, związane mocnym rzemieniem. Zbrojnych prowadził oficer znany Piątemu z gospody-ten z błyszczącą wysadzaną drogimi kamieniami szablą. Po przeciwnej stronie polanki stał młody mężczyzna oparty o stare, grube drzewo, a wysoko nad jego głową w listowiu przycupnęła sowa. To jej oczami Piąty śledził swoich przeciwników, a szczególnie zdrajcę, który był przynętą.
Tymczasem obława była już tuż, tuż.....
- Poddaj się! - usłyszał głos włóczęgi, który mijał dużą kępę krzaków.
Niespodziewanie krzak się poruszył,a przed zdrajcą wyrósł "potwór" - wyciągnął olbrzymią łapę, a w prawym ramieniu żebrak poczuł straszliwy ból, z pod którego wypadł tajemniczy pakunek...tak zeznawał w czasie tortur, trzęsąc się ze strachu.
Wczesny ranek już oszklił rosą wszystko to, co nie znajdowało się pod dachem gościnnego zajazdu. Nocni biesiadnicy spali snem sprawiedliwego rozłożeni pokotem wkoło dogasających ognisk. Słońce mackami swych długich promieni grało kolorami tęcz wśród leśnej zieleni, powoli budząc z nocnego letargu nowy dzień. Poszukiwania przebranego w mundur fałszywego żołnierza nie przyniosły rezultatu - mundur zniknął wraz z domniemanym potworem.
- Szukać wśród wszystkich osób znajdujących się w zajeźdźe - zdecydował dowódca straży.
Pchnięto też posłańca na zamek hrabiego, celem sprowadzenia dodatkowych posiłków.
Mimo wzmożonych środków bezpieczeństwa, winowajcy nie znaleziono.
Tymczasem nasz bohater wmieszał się w tłum służby, która zachęcana pałkami żołnierzy, zwijała się jak w ukropie w przygotowaniach do dalszej podróży.
Słońce pracowicie pokonało już jedną czwartą swej codziennej drogi, kiedy podróżni byli gotowi do dalszej podróży, tworząc długi sznur wozów, pieszych i konnych. Na czele tego rozkrzyczanego tłumu inności, jechał oddziałek zbrojnych, za nim karoca z cennymi podróżnymi - dziećmi hrabiego, ciocią i nianią. Za karocą podążał drugi oddziałek, a po jej bokach szło po dwóch zbrojnych pieszych.
Piąty kroczył w środku kolumny, aby nie rzucać się zbytnio w oczy szpicli węszących w poszukiwaniu sprawcy nocnego zamieszania.
- Hej młody człowieku! - usłyszał za sobą wołanie.
- Pomóż naprawić koło - dobrze zapłacę.
Na poboczu drogi stał załadowany beczkami z winem wóz, zaprzężony w dwa woły, przy którym kręcił się bezradnie brodaty woźnica w sile wieku.
Mężczyźni szybko uwinęli się z naprawą, zachęcani kijem przez zbrojnego knechtę na tańczącym, niespokojnie koniu. Parobek pilnował hrabiowskiego wina.
Tymczasem ostatni podróżni zniknęli za zakrętem.
Knechta bojaźliwie rozejrzał się po przydrożnej gęstwinie. Przeszyty strzałą z kuszy, zwalił się martwy na ziemię.
Władysław Turczuk.