Było to dawno, kiedy dachy jeszcze kryto słomą,
tam gniazdko uwił dla swej rodziny wróbelek mały,
a urwis Sławek i kot łaciaty polowali z ukrycia
to ich podwórkowych marzeń, był świat zabaw cały.
Kot któremu nadano dziwne imię Bazyli,
był krwawym myśliwym na ptasie rodziny
nocne wyprawy z latarką Sławek robił,
nikogo nie gorszyły ich niecne czyny.
Pewnej mroźnej zimy - zwaną stulecia
mama Sławka zaprosiła sąsiadki z okolicy
do darcia pierza na poduszki i pierzyny
- były ploteczki, wróżby i trochę śliwowicy.
Wróbelek głeboko ukrył się w słomie,
Bazyli drzemał przy piecu - niecnota
znudzony Sławek wymyślał przygody,
potrzebował do nich wróbelka i kota.
Gdy ogromne balie były pełne pierza,
Sławkowi myśl nowa przyszła do głowy
pocichutku w noc ciemną on zmierza,
oj będzie, znów będzie wielka "zadyma"!
Sławek chyłkiem wrócił do izby
- dla kota miał pilne zadanie,
Bazyli z pod oka patrzył na malca,
wróżył sobie banicję i lanie.
Kot nie spuszczał ze Sławka oka,
kobiety przy pracy śmiały się wesoło
- niedługo ranek, nocka się kończy,
białego pierza bardzo dużo wkoło.
W Sławka kieszeni rusza się zjawa,
oczy kota chcą wypatrzyć intruza
natura drapieżnika w nim odzywa
- szykuje się w izbie wielka burza.
Sławek pocichutku zbliża się do pieca
małego z kieszeni wyjmuje wróbelka,
wypuszcza ptaszka w małym pokoju...
kot wystartował - w pierzu wojna wielka!
Sławek na kota zwalił wszystkie winy,
Bazyli na wróbelka ze złością wskazał
- mama nie zrobi puchowej pierzyny,
ptak strzechę zmienił i uratował głowę.
Tak, to już w ludzkim jest zwyczaju,
że najsłabszy bardzo dużo "grzeszy"
jego trudniejsza jest droga do raju,
a z naiwnych się oszust cieszy.
Władysław Turczuk