Dień emocji
Każdy ma dobre i złe dni. Miałem wczoraj dzień niespodzianek i emocji. Mój bank pamięci zanotował za oknem chimeryczną, zdradliwą pogodę. Pomalowana słońcem golizna zimy poplamiona cieniem chmur, czyniła egzorcyzmy, aby jak najdłużej utrzymać się przy władzy. Na świecie narody z nadejściem wiosny podnoszą głowy, aby wywalczyć krwią odrobinę sprawiedliwości. Potwory bronią bezwzględnej władzy, uzbrojone przez demokratyczne rządy i wspólnoty kochajace wolność - parodia hipokryzji. Ale nie chcę i nie będę pisać o dyspotach, których pełno jest w zasięgu ręki. To był dzień wczorajszy na świecie. Mój dzień był zupełnie inny - ciekawy, piękny, zasiany pozytywnymi emocjami.
Marta wróciła już po operacji ze szpitala, ze śmieszną, podłużną dziurą w brzuchu zaklejoną bandarzami. Czekała na pielegniarkę wijąc się z bólu. Ja natomiast przechodziłem jeszcze większą kotargę, mimowolnie słuchając głośnej harmonii jęków. Nigdy nie byłem odporny na tego rodzaju odgłosy wywołne bólem ciała i duszy. Na szczęście pielęgniarka zjawiła się prawie punktualnie w wyznaczonym wcześniej terminie. Kiedy ją ujrzałem, zamarłem z wrażenia. Czarna jak noc twarz niesypatyczna, zacięta. W średnim wieku Afroamerykanka, wyglądała na wysportowaną, wyszczekaną wredną babę. Marta widząc tak niesypatyczną fizjonomię, głośno westchnęła wyrażając swą dezaprobatę, kuląc się ze strachu pod kołdrą, przykrywającą jej sponiewierane chorobą ciało. Nie chcąc patrzeć, co dalej, szybko ubrałem się i poszedłem po jakieś nieistotne zakupy. Postąpiłem jak zwykły tchórz. Wróciłem bardzo szybko niepewny losów Marty, pod opieką podejrzanej pielęgniarki. Jakież było moje zdumienie, kiedy zastałem obie kobiety przyjaźnie paplające na jakieś babskie tematy.
- Jednak mam obawy, czy ona będzie umiała wymienić opatrunek? - pomyślałem.
Oczywiście rozmawialiśmy z Martą między sobą w języku polskim. Było to wielkim nietaktem w stosunku do obcej osoby. Usiadłem przy komputerze, spod oka obserwujac poczynania pielegniarki, która profesjonalnie zabrała się za chorą. Błyskawicznie wymieniła opatrunek - Marta nawet nie jęknęła.
- Jednak szpitalna obsługa jest słabsza - pomyślałem.
Warowałem tam długimi tygodniami patrząc na ręce lekarzom i pielęgniarkom, to wiem.
Pierwsze lody zostały przełamane! Niestety było mi wstyd, że miałem jakieś tam bezzasadne uprzedzenia. Ale mogłem być z siebie dumny, bo nabrałem nieco szacunku do inności. Ileż czasu można uczyć się życia w tym kolorowym, nowojorskim tyglu? Uwięziony w swoich przekonaniach, chyba już do końca będę kruszyć bariery nieufności. Uczyłem się tolerancji od wspaniałych ludzkich osobowości. Wiem, że milczenie to najwieksze z kłamstw, dlatego musiałem opisać, ten jeden z wielu podobnych dni mego życia. Kto chce niech myśli - sentymentalna mowa trawa. Pielęgniarka zrobiła podstawowe badania i jak księżniczka serdecznie żegnana pożeglowała do swoich spraw, z tradycyjnym pożegnalnym gestem "do zobaczenia jutro".
Uspokojona Marta zaczeła już drzemkę, kiedy rozległ się dzwonek do drzwi.
- Kto tam znowu? - jęknęła.
Do pokoju jak burza wpadły dwa małe pieski, Toffik i Czapi, a za nimi Jeff z dumą wymalowaną na sympatycznej, szczupłej twarzy. Dawno nie widziałałem takiego tańca radości w wykonaniu kogokolwiek. Powitanie zakończyło się, kiedy niespodziewanie Toffik zatkał się radością i zaczął charczeć jak człowiek chory na astmę. Serce mi zamarło. Piesek stał bezradnie, patrząc na obecnych przy incydencie ludzi swymi wielkimi, pięknymi oczami. Dopiero kiedy Jeff otworzył mu pyszczek i wdmuchał nieco powietrza do płuc, Toffik zaczął normalnie oddychać, patrząc ze smutkiem na wesołego Czapiego. Tak to jest z nadmiarem emocji. Niekiedy jest zabójcza. Radość powitania trwała krótko. Czas wracać do domu. Toffik decyzję Jeff'sa powitał z radością, ale Czapi położył się obok chorej i ani myślał wracać. Wiedziałem, że prawie każda decyzja piesków była w tym środowisku szanowana.
Przecież byli członkami wspólnoty rodzinnej!
- Walter odprowadź Czapiego do domu - zwróciła się Marta z prośbą do mnie.
Czapi słysząc o deportacji, zmienił pozycje i położył się obok, ale tuląc się do rany chorej, liżąc jednocześnie jej ręce i twarz.
- Co on wyprawia, skąd wie? - zadawałem sobie pytania.
Tak Czapi został w moich oczach energetycznym doktorem.
Kiedy zaprowadziłem pieska do właścicieli, tam już na niego czekał Toffik, witając serdecznie przyjaciela. Opowiadając tę historie Monice i Jeff'owi, patrzyłem na dumę ze swoich pupilków, jaka kwitła na ich twarzach. Moi mali przyjaciele pożegnali mnie serdecznie, troszkę ze smutkiem, jak to przy rozstaniach. Nieraz mam wrażenie, że uczę się serdeczności i miłości od zwierząt. Brr. co za czasy. Chyba się zmieniam na gorsze?! Nic nie wiem, bo cóż mogę powiedzieć?
Władysław Turczuk