Ogrodnik
- Chłopaczku dlaczego masz takie brudne nogi? - padło pytanie.
Nie otrzymawszy odpowiedzi, mężczyzna w wysokich, modnych, skrzących się w słońcu bryczesach poszedł dalej, kręcąc z politowaniem głową nad wiejskim biedakiem.
Okres międzywojenny.
Bieda jak cholera nie sprzyjała wiejskiej edukacji. Wielodzietne,skłócone rodziny prowadziły wieczne wojny o przetrwanie, dzieląc między siebie piaszczyste pola na coraz mniejsze działki. Natomiast wśród urodzajnych gruntów i urodziwych parków, panoszył się rozrośnięty dwór hrabiego Ciecierskiego, okrążony wojskiem kwitnących sadów,łąk i drzew strzelajacych w niebo korkami liści. Była wiosna, ale nie o niej będzie tu mowa,lecz o obdartym, brudnym chłopcu bawiącym się na dziurawym moście rzeki Kamionki, wśród chmar kolorowych motyli i pracowitych jaskółek, lepiących swe domki pod strzechami ubogich domów.
Prawdziwy Eden, dla tych, których pamięć sięga niedalekiej przeszłości.
Wiejska biedota często nie miała co włożyć do gara,była ślepa przez niewiedzę i brak skali porównań. Natomiast piękno okolicy dostrzegali obfici w dobrobyt goście hrabiego.
Utopiony w sadach i "rasowych" drzewach parkowych, obszerny dom kolił w oczy zazdrośników, którego właściciel dawał zatrudnienie okolicznym mieszkańcom, ale tylko wybranym i wyposażonym
w szczególne talenty czy predyspozycje.
Historię, którą pragnę opisać, to tragedia opowiedziana przez mego tatę, a zrodzona przez ludzką zazdrość i nietolerancję. Wypisz, wymaluj odwieczna racja, która krąży ujęta ostrzegawczo w powiedzeniu: "...człowiek człowiekowi wilkiem".
A oto co dowiedziałem się od taty, który skromnie pożegnał się z tym światem, wypowiadając po raz ostatni imię syna jedynaka w 1993 roku.
Zza wysokich drzew zagajnika, deszczowe, czarne chmury wystawiły swe smocze paszcze, ziejąc ogniem błyskawic i strasząc grzmotami. Niedomyty, kilkuletni chłopiec zaprawiony od kołyski w bojach z przyrodą, jednym celnym spojrzeniem ocenił niebezpieczeństwo.
- Z dużej chmury mały deszcz - pomyślał.
W tej samej chwili zobaczył swego o parę lat starszego brata, który uśmiechnięty zbliżał się od strony wsi.
- Dobra wiadomość - zawyrokował.
- Wiesz Janek, dostałem tę pracę - zwrócił się do młodszego brata nowoprzybyły.
Janek najbardziej kochał swego najstarszego brata Mikołaja, wśród licznego potomstwa sióstr i braci.
- Och nareszcie - ucieszył się młodszy brat, teraz pomożesz naszej mamie.
- Jasne, że pomogę - odparł Mikołaj, pomogę też tobie kochany braciszku.
W oczach Janka zakręciły się łzy, które otarł wstydliwie rękawem postrzępionej lnianej koszuli.
- Hrabia obiecał przyuczyć mnie do zawodu ogrodnika, jeśli będę pojętny - chwalił się szczęśliwy, najstarszy z braci.
Od tej pamiętnej rozmowy, minęły długie jak wieczność trzy lata. Mikołaj okazał się niezwykle zdolnym i pojętnym chłopcem - awansował.
Za sumienność polubił go bardzo hrabia Ciecierski, obdarowując przyjaźnią i dając za wzór pozostałym pracownikom dworu. Był bardzo lubiany, za wyjątkiem najbliższych przyjaciół z pracy, którymi stali się dwaj starsi chłopcy - pracownicy hrabiowskich ogrodów. To byli sąsiedzi z tej samej wsi. Razem pracowali przeżywając smutki i radosci, wg. starej jak świat zasady przyjaźni " jeden za wszystkich, wszyscy za jednego".
Wieś B. od zabudowań dworskich dzielił wysoki las sosnowy ozdobiony dzikimi bzami, jałowcami i różnorakim leśnym poszyciem. Przez ten niewielki zagajnik krętą ścieżką codziennie podążał do pracy
i z pracy starszy brat Janka, Mikołaj, aż do feralnego dnia.
Zaczęła się wiosna, która zdobiła pola, łąki, lasy, sady niepowtarzalnym pięknem. Janek postanowił wyjść po brata na leśną ścieżynę.
Długo czekał na umówionym miejscu. Wreszcie zdecydował się pójść naprzeciw bratu. Był już w połowie leśnej ścieżki, kiedy do jego uszu dobiegł cichutki jęk, dochodzący
z ciemności zapadającej nocy, tuż przy leśnej dróżce.
Tym razem ziemia zwróciła życie Mikołajowi, cucąc go, przez co włożyła w jego usta jęki i słowa, które usłyszał brat.
Ciężko pobity chłopiec przeżył.
Co na to przeznaczenie, które udało się tym razem wywieźć w pole?
Czy okłamać przeznaczenie,to sztuka, która kiedykolwiek się udała?
Odpowiedzi na to pytanie pewnie nigdy nie otrzymamy - pozostają domysły, dociekania itp.
Mikołaj miał silny organizm, szybko się wykurował i postanowili z bratem nikomu nie mówić o napadzie. Jednak matka domyśliła się wszystkiego, jej serce wietrzyło niebezpieczeństwo. Snuł domysły również hrabia Ciecierski zwalniając z pracy potencjalnych sprawców.
Powoli czas zasnuł zapomnieniem incydent. Wysoka zieleń pokryła już ten zakątek rządzący się swoimi prawami, wyznaczonymi przez pory roku. Łany dojrzałych zbóż chyliły swoje główki czekając na kosiarzy.
Kolorowo - bajeczne pola, lasy, łąki wystrojone przez lato, sypały obficie urodzajem piękna. Tylko na to było stać, te piaszczyste ziemie i na grzyby, których było zatrzęsienie w okolicznych lasach. Były one "zaśmiecone" leśnym poszyciem, zarośnięte trawami, dzikimi łubinami, dołami
i wzniesieniami. Wszystko to chowało mroczne tajemnice przeszłości, zrodzone przez zawieruchy dziejowe. Doskonałe kryjówki i mateczniki dla dzikich zwierząt. Ale czy tylko? - tak jest do dnia dzisiejszego.
Mikołaj pracował od świtu do nocy. W sadach dojrzewały owoce. Wcześniejsze odmiany jabłek ułożone starannie w skrzynkach czekały na transport. Wszystko nadzorował młody, utalentowany ogrodnik - duma hrabiego Ciecierskiego.
W tym feralnym dniu Janek długo czekał na ukochanego brata, który mimo późnej pory nie wracał z pracy. Wkoło mieszanina zapachów plątała myśli zmęczonego przez żniwa chłopaka. Jak zzaświatów dochodził do jego uszu głos matki dopominający się twierdzącej odpowiedzi powrotu Mikołaja.
Ona też nie mogła zasnąć.
Tego wieczoru brat nie wrócił do domu - nie wrócił już nigdy.
Janek przeczuwał tragedię. Skoro świt wyruszył na poszukiwanie brata. Długo penetrował drogę, jaką codziennie przemierzał Mikołaj - bez rezultatu. Brat zapadł się jak "kamień w wodę".
Powiadomiona policja przepytywała sąsiadów
i współpracowników. Podejrzenia padły na trzech, byłych pracowników wylanych z pracy przez hrabiego. Ale cóż nie ma ciała, nie ma zbrodni. Trzeba przyznać, że policja w tamtym czasie była bardzo skuteczna - tak opowiadał mój tata.
Natychmiast zarządzono wielkie poszukiwania,
w których uczestniczyli niemal wszyscy okoliczni mieszkańcy, lecz bezskutecznie, mimo wyznaczonej przez hrabiego nagrody.
Mijały bezcenne dni, tygodnie.
Rodzina straciła już nadzieję - matka wypłakiwała oczy, tylko ojciec pochłaniał większe ilości płynu zapomnienia, dręcząc jak zwykle matkę.
Nie pomogły też przepowiednie wróżek, ani wskazania jasnowidzów, których zawsze jest pełno w takich środowiskach.
Kończyły się żniwa. W samo południe ostatnie snopy znalazły się w stodole. Zmęczony Janek legł prosto w stodole na rozścielonej słomie, aby zdrzemnąć się nieco po skromnym obiedzie. Zamknął oczy.
Nigdy nie wiedział, czy był to sen,czy przewidzenie jasnowidza.
W majakach zobaczył ukochanego brata, a właściwie rękę wystającą z ziemi.Doskonale znał to miejsce. Wznowiono poszukiwania zgodnie ze wskazaniami Janka.
Z pod sterty gałęzi wydobyto ciało Mikołaja, poszarpane przez dzikie zwierzęta próbujące wydobyć ofiarę z kryjówki.
Finał tej rodzinnej tragedii miał ciąg dalszy. Trzej winowajcy zostali skazani. Zazdrość, zawiść zrodziły bestie, ze spokojnych młodych ludzi, zacierając granice między zwierzęciem,
a człowiekiem.
Mama Mikołaja, a moja babcia,do końca życia łykała tabletki przeciwbólowe, uśmierzając pewnie ból duszy, nie głowy. Ojciec znalazł się na Syberii,
w nie wyjaśnionych okolicznościach, skąd nigdy nie wrócił. Rozpoczęła się II wojna światowa, w której brał udział Janek - starszy z braci.
O ukochanym Mikołaju nie zapomniał nigdy.
Władysław Turczuk