Wreszcie wyjechaliśmy z tunelu. Zauroczył nas wschodzący poranek i piękny widok Manhattanu od strony New Jersey. Deszczowe chmury popłynęły gdzieś daleko, a tylna ich straż błąkała się jeszcze między wieżowcami. Po drodze mineliśmy ogromny kompleks sportowy Meadowlands, na którym odbywały się najważniejsze imprezy. Tu zmagają się współcześni gladiatorzy, będący pokarmem emocjonalnym plebsu. Po kilkunastu minutach w milczącej atmosferze dojechaliśmy do celu podróży. Powitał nas kamienny zameczek swoimi strzelistymi wieżyczkami, rodem z moich dziecinnych bajek. Wybudowany w tysiąc osiemset pięćdziesiątym trzecim roku, aż wreszcie przypomniano o nim i wspócześni postanowili go odnowić. Nie będę opisywać swojej pracy, bo nie mam czym się chwalić - harówa. Opiszę to przy innej okazji. Wróćmy do kontynuacji "miedzynarodowej" dyskusji, której rozpoczęty temat był kontynuowany w drodze powrotnej z pracy. Co umożliwiał, prawie zawsze słynny manhattański korek. Słynny? - otóż tak, bo tworzony sztucznie przez kierujących ruchem, akurat na dwóch skrzyżowaniach, przez które przejeżdżaliśmy. Miałem ubaw po same pachy - boss przeklinał i trąbił, jak i pozostali kierowcy zbulwersowani niesprawiedliwością nieudacznika czyniącego drogowy bałagan. Nie omieszkał zatrzymać się przy policjancie drogowcu, pytając dlaczego przepuszcza tych na czerwonym świetle w sposób notoryczny. Instruując go, że też płaci podatki, jak ci "uprzewiliowani" - żąda sprawiedliwości!
- He, he sprawiedliwości? - zaśmiałem się w duchu z naiwności szefa.
Ten, jakby czytając moje myśli powiedział: - co za dureń!
- Toż to twoi krajanie - powiedziałem, gryząc się po niewczasie w język.
- A, wszędzie są tacy - mruknął mój rozmówca.
Temat stał się dwuznaczny, więc zgodnie go przemilczeliśmy. Jechaliśmy przed kilka minut w milczeniu. Majko i Rej udawali, że śpią, John jak zwykle, bawił się telefonem komórkowym, prowadząc korespodencję, chyba z całym światem, wnioskujac po czasie jakie poświeca , tego typu zajęciu. Natomiast ja, usadowiony w środku między dwoma kolegami wierciłem się niespokojnie, bezmyślnie gapiąc się na piękne biegaczki, uprawiające jogging nad rzeką Hudson. Ni stąd ni zowąd Wobi - tak miał na imię mój szef - patrząc na piękne blondynki, które bardzo mu się podobały zagaił:
- Walter, czy wiesz gdzie był biblijny raj? - mało kto zna prawdę, dodał zamyślony.
- Pewnie , że wiem w dzisiejszym Iraku w dorzeczu dwóch rzek...
Znałem już tę historyjkę. Chyba zapomniał, że kiedyś na ten temat dyskutowaliśmy. Raptem strzelił mi do głowy genialny pomysł. Aby przerwać nudy, strzeliłem kontrującym pytaniem:
- Powiedz mi, dlaczego Noe zabrał na swą Arkę świnię? On nie jadł wieprzowiny, ani jego współplemieńcy.
O tak, wiedziałem, że to super temat mieszczący się w jego kręgu zainteresowań, ale widziany od strony religii islamskiej, o której miał doskonałą wiedzę.
Wobi zaczekał, aż napasę wzrok kolorowym tłumem i kiedy byłem gotów podjął rzuconą dyskusyjną rękawicę.
Widzisz Walter zaczął, stojąc w miejscu zablokowany w centrum chińskiej dzielnicy, jaką była ullica Canal st. , na której obczepiani kamerami turyści podziwiali podróbkowe "badziewie". Z kolorowego tłumu wyłuskiwałem wzrokiem rodaków, zafascynowanych brutalną innością otoczoną rozkrzyczaną reklamą podejrzanych, kolorowych jegomości.
- Walter, sądzę, że wiesz gdzie jest utylizacja śmieci w New Jersey?
Nie czekając na moją odpowiedź ciągnął uparcie temat, mój rozmówca. W całym tym pasie wywózki śmieci kwitnie hodowla trzody chlewnej, którą żywi się resztkami z dwóch ogromnych stanów jakimi są New Jork i New Jersey. Od czasów biblijnych, do niedawna świnia spełniała rolę dzisiejszych śmieciarek, zjadając nieczystości. Spojrzał na mnie kpiąco, jakby odnosił się do moich świńskich smakołyków, które wcinałem w czasie przerw w pracy. Te, naturalne śmieciarki długo służyły człowiekowi na całym świecie - ciągnął.
- Coś w tym jest - mruknąłem, niezbyt zachwycony dyskusją na temat mojego pożywienia.
Następnie długo uzasadniał wyższość baraniny, wołowiny, ryb i zwierząt pochodnych nad wieprzowiną. Nie miałem słownego oręża, aby zwyciężyć w tej rozmowie. Kończąc, nie omieszkał upewnić się jeszcze, czy zrozumiałem, dlaczego Noe zabrał świnię na pokład swej łodzi. Moje myśli, krążyły jednak gdzie indziej. Kojarzył mi się człowiek.
- Wysiadaj Walter, jesteśmy na miejscu - do jutra.
- Do jutra - odparłem, będąc pewnym, że moi koledzy z uwagą przysłuchiwali się naszej rozmowie udając drzemkę. Wywnioskowałem to po uprzejmym, energicznym pożegnaniu, wraz z wiązką dowcipów - jak zwykle.
Turczuk