Wczesne średniowiecze, w którym zegar czasu uwięził w ludzkiej pamięci tę historię, przekazywaną przez pokolenia legendą, aż do dnia dzisiejszego. Opowiedział mi ją stary "tubylec", którego drzewo genealogiczne wywodziło się, gdzieś ze zmurszałych, tajemniczych ludów Zakałkazia.
Dorzecze rzeki Bug, pomiędzy twierdzami w Mielniku i Drohiczynie, to odległość około trzydziestu kilometrów. Przed wiekami pokryte niedostępnymi bagnami, ukrywały "skazańców" kleru, tak zwane czarownice i biedotę, ściganą za niezapłacone podatki.
Azjatyckie ludy wschodu, raz poraz pustoszyły te okolice, uprowadzając piękne "branki" daleko w jasyr. Celem sprawniejszej obrony swoich włości, panowie zamków w Drohiczynie i Mielniku, postanowili połaczyć je tunelem, biegnącym równolegle z rzeką Bug. Prowadzone w wielkiej tajemnicy prace, pochłonęły wiele ludzkich istot, ale w tamtych czasach życie ludzkie nie miało żadnego znaczenia. Tymczasem" rycerze" tych zamków, pławili się w bogactwie, parając się brudnym rzemiosłem bandyckim. Podległe im bandy, napadały trasy bursztynowe, wiodące gdzieś w przepastne kieszenie wojowniczych ludów wschodu. Dla przypomnienia - grody te były pod władaniem ruskich książąt.
Rok 1240, późna jesień znaczona była obfitymi opadami i burzami. Splądrowany i zniszczony przez Tatarów Mielnik straszył zgliszczami. Zaś, pozostali przy życiu mieszkańcy, uciekli przed bezwzględnymi hordami dzikusów, w niedostępne mokradła i lasy. Tymczasem, skuszeni bogactwem najeźdźcy oblegli Drohiczyn, żadając wysokiego okupu, za pozostawienie miasta w spokoju.
Żądania tatarskie zostały spełnione, a bogato wyposażony w skarby łupieżca, rozpoczął odwrót. Obciążone złotem i bursztynem konie, z trudem brnąc w deszczu i błocie błądziły w okolicy dzisiejszej wsi S..... Dodatkową przeszkodą byli też jeńcy, których wleczono za sobą, aby w dalekich krajach sprzedać na targu zgodnie z tamtejszymi zwyczajami. Obciążone wozy zostawiano w błocie. Znaczyły one drogę odwrotu skośnookich najeźdźców.
Za tatarskim wojskiem, krok w krok podążała spora grupa obdartusów, pod przewództwem młodej, pięknej wiedźmy Jagny, migiem opróżniająca pozostawione wozy z żywności i innych zagrabionych dóbr. Pozostawieni w topieli jeńcy ginęli, a tylko nieliczni zdołali się uratować.
Deszcz na chwilę przestał padać, jakby szykując się do generalnego szturmu, na błądzących po mokradłach ludzi.
Wysoki młody Litwin, którego książęce pochodzenie mógł rozpoznać, każdy postronny widz po bogatych szatach i wyniosłej postawie. Kroczył na czele swego zdziesiątkowanego przez mokradła wojska, bez koni, ale objuczonym skarbami.
Takim go ujrzała Jagna, stojąca na względnie suchym pagórku.
Ogarnięta szaleństwem władzy i bogactwa postanowiła zagarnąć krwawy skarb i uwieść księcia, ratując go od śmierci.
Nisko płynące chmury, powoli łączyły się swą czernią z ziemią, zwiastując długą, jesienną noc. Tatarscy bandyci, obciążeni złotem rozpaczliwie szukali miejsca na nocleg. Ujrzawszy skrawek nie podtopionego lądu, zasiany kilkoma wiejskimi chałupami, odetchnęli z ulgą - byli uratowani.
Nieliczni mieszkańcy, ponurymi spojrzeniami witali nowo przybyłych, pamiętając grozę takich spotkań z przeszłości.
Nastała ciemna jak smoła noc. W oddali błyskawice rozświetlały niebo, zmęczone tatarskie wojsko uraczone napojem zapomnienia, spało twardym snem "sprawiedliwego". Jagna nie mogła zasnąć, skulona pod wielką, starą gruszą, snuła plany na dzień następny.
Burza przybrała na sile, zamieniając się w grzmoty i suche trzaski piorunów. Ziemia pod stopami Jagny zaczęła się kołysać. Od błskawic stało się jasno jak w dzień. Dziewczyna widziała, jak rzeka Bug zmienia swoje koryto, przelewając wody w niedawno pobudowany tunel.
Uratował się ktoś? - zacząłem natarczywie zadawać pytania starcowi...eee tam, odburknął - zaschło w gardle.
Nalałem mu następne pół szklanki wódki, nie zapominając o sobie. Wypiliśmy zgodnie, stukając się szklankami - dobra, mruknął.
Kończył opowieść w języku "chachłackim", myśląc, że go nie bardzo rozumiem.
- Co dalej wujku? - ponaglałem.
- Uratował się podobno książę, który zawarł przymierze z duchami księżyca, w którego bogów wierzył. Ofiarował im, całe złoto i jakieś tam talizmany chrześcijaństwa, zrabowane przez Tatarów.
- A ona, wiedźma Jagna?
- Jagna? - zamiast ratować się sama, ratowała skarb, chowając go pod gruszą - mruknął podchmielony starzec.
- Wujku!!!- co dalej, proszę? - nalegałem.
- Toż wiesz, że Litwini długo rządzili drohiczyńską ziemią. Przekopali okolice i nic.
- A co z Jagną?
Starzec widząc, że nie ustąpię - ciągnął dalej.
Otóż Jagnę zgubiła chciwość - wysłany boską ręką piorun, wtopił ją na zawsze w gruszę wraz z duszą.
Stoi ona do dzisiaj, na polnej miedzy, między tysiącami innych, wtopiona w szarość dnia codziennego, gdzieś w okolicy wioski S....., w połowie drogi miedzy Drohiczynem, a Mielnikiem.
- Złoto kwitnie co dziesięć lat, szeptał starzec....płonie tęczą, szukałem przez całe życie, nie udało się trafić pod właściwą gruszę, ale kopałem - głośno zachrapał, zmęczony opowiadaniem i uspokojony złudnym balsamem duszy, alkoholem.
Złotą tęczę widziało wiele osób. Staruszek był już w sędziwym wieku. Zmarł trzy lata po naszej rozmowie.
Władysław Turczuk