Egzotycze wesele cz. 2
Z Jagodą spotkałem się po dwóch dniach. Po krótkim grzecznościowym powitaniu, poszliśmy na kawę do pobliskiej, nastrojowej kawiarenki. Mojej uwadze nie umknęło małe, nie rzucające się w oczy wybrzuszenie z lewej strony poniżej serca kobiety, przykryte luźną bluzeczką. Było prawie niewidoczne. Po grzecznościowych, ceremonialnych gestach zacząłem zmierzać ku interesującemu mnie tematowi. Przeszliśmy na ty.
Mam wrażenie Jagódko, że dobrze znasz Borough Park?- zagaiłem rozmowę.
-Ostatni raz byłam tu trzy lata temu. Mieszkałam niedaleko od ciebie u znajomego małżeństwa, które cię zna.
- Ha, ha - sprawdzałaś mnie?
- Coś ty, to czysty przypadek - masz tu dobrą opinię - dodała tajemniczo.
Między nami zapadło milczenie. Krwawa czerwień nastrojowych lamp rzucała cienie na piękną twarz kobiety, malując znaki przeszłości, zwane życiorysem. Błękitne oczy przykryte długimi starannie wymodelowanymi rzęsami, grały wyznaczoną rolę, wymuszając iskierki radości, które płynęły do mnie na falach uśmiechu. Misterna siateczka zmarszczek bezwstydnie gapiła się z pod starannie nałożonego pudru. Oczy Jagody były zasnute ledwo dostrzegalną mgiełką - jak oczy starca. Ale, mimo to były piękne. Spracowane ręce, dawały dobre świadectwo właścicielce. Kobieta wyłapała mój pytający wzrok, którego nie zdążyłem w porę ukryć, czerwieniąc się jak małolata po same uszy.
- Pewnie chcesz o mnie wiedzieć, co nieco? - spytała, patrząc mi prosto w oczy - nie odpowiedziałem.
Widocznie moje milczenie przyjęła za zachętę, bo zaczęła zwierzenia, których nie zdołam wymazać z pamięci do końca życia.
Do Ameryki ściągnęła ją młodsza siostra, która pracowała jako krupierka w jednym z kasyn koło Las Vegas. Było to dokładnie sześć lat temu. W kraju zostawiła dwójkę dzieci, które mogły już obyć się bez matki. Jagoda pracowała przy nocnym sprzątaniu sklepów, a zarobione dolary wysyłała do kraju, pomagając rodzinie. Była rozwódką. Aż, tu choroba, która zabrała nadzieje na lepszą przyszłość. Diagnoza - rak jelita grubego. Po operacji, która się nie przyjęła, lekarze raz po raz wymieniają krew, w końcu rezygnują z ratowania życia pacjentki. Siostra prosi o ostatnia wymianę, błaga o ratunek. Pamiętam jak dzisiaj słowa Jagody: Wiedziałam, że umieram, pożegnałam się z siostrą i przyjaciółmi, wyglądałam jak kościotrup, życie uchodziło ze mnie jak z klepsydry piasek. Ostatnia krew wybłagana przez siostrę od decydentów, lekarzy. Ostatnia nadzieja. Cud! - czułam, jak wraca do mnie życie.
Jagoda łagodnym ruchem poprawiła wypukłość pod lewą piersią - tutaj wypróżniam się powiedziała wesoło, ale żyją - ja żyję dodała. Patrzyłem z podziwem i szacunkiem na nowa znajomą. Na jej wielki optymizm, wesoły śmiech - ona była piękna!
- Mieszkam teraz z dziećmi w Kanadzie - trudno z pracą to przyjeżdżam do Ameryki, aby trochę dorobić. Wiesz, pilnuję tutaj babcię.
- Może dziadka? - rzuciłem lekkomyślnie.
- He, he - chłopom to jedno w głowach.
- Ależ ty jesteś dzielna - powiedziałem cicho.
- Psycholog pomógł mi przetrwać - wszystko jest tu, to tajemnica naszej egzystencji - wskazując palcem głowę, tłumaczyła kobieta.
- Jestem głupcem - pomyślałem, zamartwiam się przyziemnymi sprawami, które są niczym w porównaniu z życiorysem tej kobiety.
Wiedziałem, że mój wybór partnerki na egzotyczne wesele był trafny. Ze swoim doskonałym językiem angielskim w zupełności nadawała się na tę jednorazowa imprezkę.
Mogłem teraz bez skrupułów wyłuszczyć powód naszego spotkania.
Równa babka - wiedziałem, że się zgodzi.
Władysław Turczuk