Prezent szamana
Na imię mam Kasia. Kiedy wydarzyła się ta dziwna historia miałam osiem latek. Choć minęło już pięć długich dla mnie jak wieczność lat i pięć barwnych Wigilii, na zawsze zostały mi w pamięci gwiazdy i ich prezent w tę niepowtarzalną srebrną noc. Wszystko zaczęło się tak niewinnie, nad Grand Kanionem w Ameryce. Przebywałam wtedy w dużym pustynnym mieście, jakim jest Las Vegas. To z tamtąd udaliśmy się nad ten legendarny rów w ziemi, który tak naprawdę wcale mnie nie interesował. Było mi smutno. Myślałam o swojej kochanej mamie, która zginęła rok temu w wypadku samochodowym. Tęskniłam za nią bardzo. Spędzaliśmy święta u wuja Jana, brata mojej mamy, który na dobre zadomowił się w USA i zaprosił nas do siebie. Byłam tam z tatą, który robił wszystko, aby jakoś osłodzić mój smutek.
Zachodzące słońce złociło piramidy skał i piaskowców na dole Wielkiego Kanionu, kładąc tajemnicze cienie, budząc tym okrzyki zachwytu tłumu turystów odgrodzonego od przepaści prostymi żerdziami.
- U nas na wsi tak grodzi się pastwiska - pomyślałam z pogardą. Ta Ameryka musi być biedna, kiedy nie stać ich na porządny płot.
- Kasiu wracamy, czeka nas długa podróż - usłyszałam głos taty.
Ostatnim spojrzeniem pożegnałam łaciate, nierówno pokryte śniegiem góry na przeciwległym brzegu kanionu i nitkę rzeki Kolorado na samym dnie, która cierpliwie żłobiła przez tysiąclecia te cudo natury. Ale to zrozumiałam wiele lat później. W tym czasie wywody taty i wuja Jana na temat kolorowej dziury w ziemi nie były dla mnie przekonywujące - nie bardzo wiedziałam o czym mówią.
Wsiedliśmy do dużego terenowego samochodu wuja i pomalutku zaczęliśmy oddalać się od Wielkiego Kanionu. Wujek szybko zauważył, że kręcimy się w plątaninie leśnych dróg, nie mogąc trafić na właściwą.
- Janie spytaj o drogę tego starego Indianina, który siedzi na ławeczce pod latarnią i pyka fajkę - podpowiadał siedzący na przednim siedzeniu mój tata.
- Tato, chce mi się siku - zaczęłam marudzić, zmęczona innością tego miejsca.
Wujek zatrzymał samochód po drugiej stronie drogi, naprzeciwko starego Indianina. Wysiadłam tylnymi drzwiami i kucnęłam niewidoczna za samochodem, pod czujną obstawą taty. Mężczyźni podeszli do Indianina nie spuszczając mnie z oka, który zaczął tłumaczyć powrotną drogę do Las Vegas wujkowi. Wyglądał jak ze starej powieści. Z odkrytą głową, ozdobioną siwymi włosami spadającymi na okryte wzorzystym kocem chude ramiona, z orlim, wielkim nosem był władczy i dostojny. No i te sugestywne oczy, które dopełniały czaru wielkości tej dziwnej postaci.
- Pewnie szaman, błysnęła mi myśl wyjęta z jakiejś indiańskiej bajki, które czytały mi starsze kuzynki w długie zimowe wieczory.
Niespodziewanie tata i wuj, dyskutując o czymś zawzięcie zostawili mnie samą na chwilę z tym dziwnym człowiekiem, który wykorzystując chwilę nieuwagi moich stróży wsunął mi do ręki podłużny, mały przedmiot. Schowałam go dyskretnie do wielkiej, przepastnej kieszeni kurtki, odkładając obejrzenie go na później, jako mało istotna rzecz wiążąca się z indiańskimi świecidełkami, jakie oglądałam w pamiątkowych sklepach nad Grand Kanionem.
- Pilnuj tego jak oka w głowie - zdążył jeszcze szepnąć.
Bez żadnych pożegnalnych ceremonii, wsiedliśmy do samochodu i ruszyliśmy niespiesznie w kierunku wskazanym przez tajemniczego Indianina. Kiedy obejrzałam się za siebie, aby pożegnalnym spojrzeniem omieść drogę - Indianina już nie było, znikła też latarnia i ławeczka na której siedziała zjawa.
- Czy zjawa? - sięgnęłam do kieszeni, tajemnicza figurka była na swoim miejscu.
Nareszcie wyjechaliśmy z górskiego, karłowatego, sosnowego lasu. Ogromny księżyc toczony po nieboskłonie przez dwie malutkie gwiazdki, prezentował wszechświatu swe ogromne cielsko, srebrząc różnokolorowe, piaskowe góry czarodziejskimi kolorami. Pusta, dwupasmowa autostrada oświetlona księżycem i niezliczoną ilością wiecznie żywych, mrugających gwiazd szwędających się między prześwitami piaskowców, jakby szukała dusz swoich najbliższych. Mówi się, że indiańscy szamani potrafią skontaktować duszę zmarłej osoby z najbliższą duchowo istotą ziemską.
Tak po dziecinnemu rozmyślając patrzyłam na dalekie, mrugające indiańskie ogniska na bezkresnym stepie, wsłuchując się w tajemnicze śpiewy tej zapomnianej społeczności.
Zasypiając, usłyszałam jeszcze, że zabraknie nam paliwa do samochodu i musimy skręcić na boczną drogę do osady, gdzie znajduje się stacja paliw.
Kiedy się obudziłam, księżyc już zawędrował na szczyt swej wędrówki, odpoczywąć wśród kręcących się wkoło gwiazd.
- Co on chce? - pomyślałam patrząc na olbrzyma. Szarpnęłam za klamkę drzwi samochodu - były zamknięte i zablokowane blokadą. Wiedziałam jak je otworzyć! -z trudem wyciągnęłam przycisk przy oknie - widziałam jak robił to wujek. Cichutko otworzyłam drzwi wychodząc na zewnątrz. Wydawało się, że księżyc czekał... Rozejrzałam się wkoło. Kilka kroków od samochodu grupka niskich, kolorowych piaskowców lśniła czarem księżyca, a kręcąca się obok niego świta gwiazdek zachęcająco mrugała do mnie. Jedna z nich była zupełnie nisko, wydawało się, że w zasięgu ręki.
- Mamo to Ty? - spytałam płacząc.
- Dlaczego mnie opuściłaś?
- Nie opuściłam Ciebie córeczko i nie opuszczę nigdy. Na Wigilię zawsze przygotuj dla mnie nakrycie i pamiętaj, że jestem przy Tobie, aż zrozumiesz świat . Pomoże Ci figurka, którą masz w kieszeni - pilnuj jej, a spełni wszystkie Twoje mądre życzenia.
Usłyszałam nawoływania taty i wujka. Tchnienie głosu mojej mamy znikło jakby łącząc się z tajemnicami stepu. Znikła też gwiazdka, wtapiając się w baraszkujące w kosmosie energie zamienione w gwiazdy.
Wyjęłam z kieszeni prezent szamana oglądajac go w świetle księżyca. Był to pasążek z podobizną mojej mamy.
- Tatusiu i wujku widziałam mamę - powiedziałam radośnie na powitanie.
Nie usłyszałam słowa z ust moich najbliższych. Trzymając ich za ręce i podskakując wesoło wsiadłam do samochodu. Spojrzałam jeszcze w niebo, podziwiałam przez chwilę rozradowany wszechświat. Zasypiając w objęciach szczęścia, które podarowały mi gwiazdy, ufałam w przyszłość wspartą słowami mamy. Wiedziałam, że mogę jej zaufać. Jutro Wigilia. Byłam ciekawa co przyniesie mi wysłannik gwiazd Swięty Mikołaj. Szczęliwa, nie zwróciłam uwagi na porozumiewawcze, dyskretne uśmiechy taty i wuja...
Władysław Turczuk