Niebezpieczny poker cz. 4
Poobijany psychicznie detektyw, zasznurował usta milcząc jak zaklęty. Jadąc przez zatłoczone ulice żydowskiej enklawy, dowlekli się wreszcie do celu. Samochód zaparkowali przy hydrancie naprzeciwko głównego wejścia do szpitala Maimonides. Detektywi skierowali swe kroki do wind rozwożących klientów i odwiedzających na poszczególne piętra szpitala giganta. Pobity mężczyzna leżał na szóstym piętrze intensywnej terapii. Po zasięgnięciu potrzebnej informacji od lekarza prowadzącego, zajrzeli do separatki. Zdegustowana odwiedzinami pielęgniarka pokręciła głową.
- Przed chwilą wybudził się po operacji - powiedziała wypraszając policjantów na szpitalny korytarz.
- Niestety pacjent nie przeżyje, jest pobudzony farmakologicznie, aby złożyć zeznania.
- Macie pięć minut - dodała.
- To niewiele - mruknął porucznik John.
- Nieźle go skopali, te bydlaki - chciałbym ich dorwać poruczniku.
Obaj detektywi podeszli do łóżka pacjenta.
- Co oni z tobą zrobili, wyglądasz jak egipska mumia, jakbyś był bogiem słońca - konkludował jak zwykle porucznik John, zwracając się do pacjenta.
Jacek zaczął coś mówić szeptem. Detektywi pochylili się nad nim, aby lepiej słyszeć.
- Pieprzcie się! - powiedział wyraźnie pacjent, za awanturę należy mi się kombatancka renta - dodał puszczając oko do policjantów.
- Dostaniesz worek dolarów, jako rekompensata w niebie lub piekle. Co wybierasz? - spytał porucznik.
- Wolę piekło, tam ich dopadnę - zemsta, to mój lejtmotyw.
- Czy możesz opisać tę zadymę? - zadał pytanie detektyw Walt.
- Zadyma? - to kiedy ku*as wpadnie mi do wiadra przy porannym sikaniu. Zaskoczyli mnie - dodał poszkodowany.
- Ilu ich było? - ciągnął Walt.
- Dwóch młodych ludzi, ogolonych na łyso. Mówili do mnie w polskim języku, chcieli kasy. Jednego załatwiłem, drugi zaszedł mnie od tyłu i uderzył w głowę. Kiedy upadłem, długo kopali ciężkimi okutymi blachą butami. Poszkodowany przymknął oczy, jakby przeżywał tamtą chwilę.
Detektywi chwilę milczeli, pozwalając tym odpocząć ofierze kretyńskiego napadu.
- Która była wtedy godzina? - spytał porucznik.
- Piątek, godzina około dziewiątej wieczorem. Wyszedłem z domu na ulicę, przeszedłem przez jezdnię, udając się jak zwykle na balety do polskiej restauracji Tańczące Noce.
- Co było dalej? - kontynuował porucznik.
Pamiętam tylko ich brudne robocze buty - och, jak bolało.
- Czy znałeś ich? - spytał Walt.
- Widziałem przelotnie parę razy w restauracji Tańczące Noce.
- Jak się czujesz? - dałbyś radę ich rozpoznać? - ciągnął zdenerwowany Walt.
- Wiem, że jeszcze żyję, ale nie wiem jak to poczuć. Po zmizerowanej twarzy Jacka potoczyły się niechciane łzy.
- Chciałbym zostać na chwilę sam z młodszym detektywem, czy mogę? - zwrócił się do porucznika Jacek.
- Ok.
Kiedy partner wyszedł, Walt pochylił się nad ofiarą napadu.
- Poznałem cię. W moim pokoiku znajdziesz zdjęcie, będziesz wiedział co z nim zrobić - wyszeptał Jacek. Nie życzę sobie, aby powiadamiać rodzinę kiedy wykorkuję - pamiętaj!
Wykończony rozmową zamknął oczy, dając do zrozumienia, że nic więcej nie powie.
- Będziesz żył - pocieszył kuzyna detektyw, chociaż sam w to nie bardzo wierzył, po konsultacji z lekarzem.
- Czego on chciał? - zapytał porucznik, kiedy młodszy partner wyszedł na korytarz.
- Abym nie powiadamiał rodziny w kraju o jego śmierci. Żaden życiorys nie biegnie prosto. To mój wujek. Co mam powiedzieć armii kuzynów? - zadał jakby sobie pytanie Walt.
- Trzymaj się stary - porucznik klepnął po ramieniu młodego przyjaciela. Obiecuję ci, że sprawców dopadniemy.
Władysław Turczuk