Bęben
Kuśtyk..., kuśtyk..., kuśtyk - wysoki mężczyzna o słusznej postawie, białej rasy, z trudem dźwigał na obolałych kolanach swoje nieco za duże wymiary, w stosunku do wzrostu - liczył sobie metr osiemdziesiąt z hakiem. Głuchy rytm afrykańskiego bębna niósł się, hen daleko, odbijając się echem od zielonych wód parkowego jeziora, trafiając rykoszetem do uszu nielicznych spacerowiczów i upartych joggingowców, których nigdy tutaj nie brakuje.
Wiosna z bólem rodziła nowe życie, obficie siejąc zielenią traw i kwiatami, które dumnie pięły się w górę, karmiąc swą urodę promieniami słońca. Drzewa nie wystrzeliły jeszcze korkami liści, nie wierząc himerycznej, nowojorskiej pogodzie o której mówi się, że jest zmienna jak kobieta.
Prospect Park rozłożył swe ogromne cielsko w samym centrum kulturalnym kolorowej ludności zamieszkałej te okolice, w dzielnicy Flatbush. Natomiast południowa część parku kończyła się na Białasach zasiedlających ładny i bogaty kąsek Brooklynu, ciągnący się , hen daleko, aż do Oceanu Atlantyckiego, mieszającego swe wody z wielką rzeką Hudson, trzymającą dwiema odnogami, jak w kleszczach słynny skądinąd Manhattan.
Nowy Jork, to Nowy Jork - wielki światowy zjazd kontrastów, który trzyma się kupy dzięki tolerancji. Pokojowe i zgodne mieszanie różnych nacji, to marzenie każdego mądrego polityka, jakże trudne do realizacji - to wie każdy.
- Oj Ameryczka, Ameryczka - pomyślał Szymon i kuśtykał uparcie w kierunku głosu bębna, który przywoływał go jakąś dziwnie znaną dla ciała muzyczną mową. Wreszcie ścieżka z parkowego gąszczu wyrwała się z plątaniny krzaków i amerykańskich wysokich, łykowatych dębów topiąc się, jak rzeka w morzu w wielkim, nagim placu. Plac ten o kształcie koła, był ogrodzony niewysokim, ozdobnym murkiem z ciosanych kamieni i wyłożony także kamiennymi, regularnymi płytami w geometryczne wzory. Duża szopa na środku, kilka drzew i puste jeszcze kwietniki, kilka pomników zasłużonych dla miasta osobistości - światowej sławy muzyków i kilkanaście parkowych ławek, takich prostych, jakie można spotkać na ulicach miast i w parkach całego świata. Na jednej z takich ławek siedział wysoki, szczupły na łyso ogolony Murzyn i walił dłońmi obu rąk w skórę obity bęben.
- Kuśtyk...,kuśtyk...,kuśtyk - nie pójdę do lekarza, sam się wyleczę, postanowił ni stąd ni z owąd Szymon.
Następnie usadowił się trzy ławki dalej - ale tak, aby widzieć dziwnego perkusistę, którego ubiór do złudzenia był podobny do hinduskiego, "muślinowego" stroju.
Za duże sandały osadzone na gołych stopach poruszały się w pozornie nie skoordynowanym ruchu, pod takt dziwnych zawirowań głosu bębna.
- Widziałem podobne bębny w American Museum of Natural History - uśmiechnął się sam do siebie Szymon - ale to nie to.
- Starocie wydłubane z pnia czerwonego drzewa, obciągnięte kozią skórą - ręczna robota, przekazywana z dziada pradziada jednego z wymarłych, Południowo-Afrykańskich plemion - pomyślał Szymon.
- Toż ten instrument kosztuje majątek, jak wielowiekowe, unikalne skrzypce - skąd on go ma?
Tymczasem Murzyn walił dłońmi w bęben wydobywając z jego wnętrza dziką energię wyprodukowaną rzeźbami na wewnętrznych, niewidocznych ściankach instrumentu przez nieżyjących już starych, afrykańskich mistrzów.
Szymon, sześćdziesięcioletni mężczyzna, którego zainteresowania daleko wybiegały poza przeciętność w dziedzinie niekonwencjonalnej medycyny, nieraz sprawdzał na sobie jej oddziaływania lecznicze. Oczywiście robił to w tajemnicy przed swoimi znajomymi, ze względu na brak naukowych potwierdzeń skuteczności tych metod. Wiadomo, że w lecznictwie są jednak cuda, podparte silną wiarą w skuteczność.
Mężczyzna rozsiadł się wygodnie na pustej ławce. "Włączył" jedno z jogicznych oddechów - ciągły czterosekundowy wdech, przetrzymanie powietrza w płucach przez cztery sekundy, czterosekundowy wydech i czterosekundowy bezdech. Poprawił ręce na kolanach. Palce rąk - kciuk i wskazujący połączył opuszkami, tworząc małe, energetyczne kółko - jeden z najprostrzych gestów leczących,który przede wszystkim uspakaja i wzmacnia serce. Szymon przymknął oczy i pozwolił dać się unosić odczuciom wywołanym przez dudnienie bębna. Czuł jak w królestwie uczuć, Splocie słonecznym pod rytm bębna pulsują nitki nerwów, przenosząc błogie uczucie po całym ciele, wywołując mrowienie w kolanach. Wiedział, że muzyka bębnów leczy stawy kolan.
Szymon kilka dni przesiadywał dyskretnie na parkowej ławeczce, chłonąc energię z tajemniczego bębna. Kiedy drzewa rozwinęły swe liście, a było to w pamiętną niedzielę, dziewiętnastego kwietnia 2009roku - na ławeczce siedział brudny włóczęga z nieodłącznym wózkiem, na którym trzymał swój majątek.
- Daj dolara - wyciągnął rękę, uśmiechając się chytrze.
- To powiedz, gdzie się podział mężczyzna, który grał na bębnie?
- Wiele osób o niego pyta - daj pięć dolarów to ci powiem - podwyższając stawkę, wymamrotał żebrak.
Otrzymawszy kasę, pośpiesznie wstał, chwycił wózek ogladając się ze stracham wkoło. - To wielki szaman i uzdrowiciel, wrócił do Afryki - powiedział i zniknął wraz ze swoim dobytkiem za zakrętem parkowej ścieżki.
- Ech, znów dałem nabrać się na oszustwo ideologiczne - pomyślał Szymon i pokuśtykał dalej w poszukiwaniu społecznej sprawiedliwości.
Władysław Turczuk