Ta dziwna historia, którą pragnę opowiedzieć bierze swój początek w 1795 roku, kiedy to Republika Francuska wysłała ekspedycję karną na wyspę Haiti, celem poskromienia buntu czarnych mieszkańców, a właściwie niewolników pracujących na plantacjach; - trzciny cukrowej, kakao, kawy i tytoniu. W ekspedycji uczestniczyło osiemdziesiąt tysięcy żołnierzy, w tym trzy i pół tysiąca polskich legionistów, z których część poległa, a kilkuset przyłączyło się do rewolucyjnej armii Haiti, która wywalczyła wolność swemu ludowi. Haiti była w tamtym czasie zamorską kolonią francuską, która przynosiła ogromne zyski.
Do napisania tej historii skłonił mnie dziwny zbieg okoliczności, jaki przytrafił się w Nowym Jorku, a dokładnie w uniwestyteckim szpitalu Suny, który znajduje się na Górnym Brooklynie w samym środku egzotycznych dla nas ludów Afryki, Azji i Bóg jeden tylko wie z jakich jeszcze krańców współczesnego świata.
- Cześć! - jesteś Polakiem? - zaczepiłem obcesowo średniego wzrostu blondasa, ubranego, tak jak ja w roboczy "garniturek". Byłem przekonany, że to rodak, gdzieś z pod Krakowa...i jeszcze te habrowe oczy, które kojarzyły się z oczami nieżyjącego już mojego taty, co mnie ośmieliło do tego głupiego, jak później sądziłem, pytania.
Staliśmy przy głównym kompleksie wind, czekając aby rozwiozły nas na wyższe piętra, a później rozłaziliśmy się jak brudne karaluchy po remontowanych, szpitalnych pomieszczeniach.
- Nie rozumiem ciebie!!! - odrzekł łamaną angielszczyzną zagadnięty.
- Nie jesteś Polakiem? - dla mnie był to szok, byłem pewien na sto procent, że się nie mylę.
- Jestem Haitańczykiem! - odparł dumnie młody mężczyzna....tak młody, nie miał więcej jak trzydzieści lat.
- Mówisz prawdę? - myślałem, że jesteś Polakiem, przepraszam - czułem się niepewnie - wiedziałem, że tutaj ciekawość, w tym anonimowym świecie nie jest mile widziana.
- Przepraszam.... wybełkotałem niepewnie, po raz drugi.
W tym samym momencie otworzyły się drzwi do jednej z wind - dziwny i nieorginalny w moim odczuciu Haitańczyk z dwoma kolegami o lekko brązowych karnacjach skóry, załadowali narzędzia i pomknęli na któreś z piętr gigantycznego szpitala.
Mam ciekawską naturę, co nieraz wytykają mi moi przyjaciele. Wtykam swego nochala niekiedy tam, gdzie nie powinienem - tak i było z tą egzotyczną, pisarską przygodą.
- Erwin...ty pochodzisz z Haiti, prawda? - zacząłem nękać grubego, czarnego jak ciemna noc elektryka, mocującego lampy w podwieszanym suficie, który kończyłem. Usłużnie oferując mu pomoc przy wycinaniu okrągłych otworów, delikatnie związałem go niepisanym długiem wzajemności. Okazał się inteligentnym i rozmownym człowiekiem. Pracował tam, wraz z pomocnikiem trzy dni - to mi wystarczyło, aby zaspokoić ciekawość odnośnie kultury, przeszłości i wierzeń tego niegdyś bogatego, a teraz jednego z najbardziej biednych krajów na świecie. Tak powstało opowiadanie "Zombie" i "Podróż w nieznane" następna część to "Polski wątek", który jest kontynuacją "Podróży w nieznane".
Kiedy Edi odzyskał świadomość, z trudnością rozpoznał ponure twarze niewolników oświetlone przez rozcieńczone światło wpadające przez otwarte klapy boczne w burcie niegdyś okrętu wojennego. Kiedyś wyzierały z nich groźne paszcze armat, wymuszając respekt dla francuskiej, militarnej potęgi na przybrzeżnych wodach Ameryki Południowej.
- Co się dzieje, gdzie jestem? - wyszeptał Edi.
Okręt tańczył na falach oceanu, pochylając się niebezpiecznie, raz na lewą, raz na prawą burtę.
- Musisz nam pomóc! - pochodzisz z naszego plemienia, znasz nasz język, krzyczałeś w tym języku, kiedy byłaś nieprzytomny. Mamy też medalion, który spadł ci w czasie walki, to święty znak szamanów. Czas nagli!...cała załoga nie żyje. Żaden z nas, Afrykanów nie potrafi sterować tym wielkim okrętem.
Przed lężącym chłopcem klęczał najstarszy z czarnych mężczyzn, a obaj okrążeni byli przez pozostałych przyszłych niewolników, na ich twarzach malował się strach i napięcie. Klęczący szaman trzymał w ręku metalowy kubek, a jego zawartość próbował wlać do gardła Ediego, mrucząc coś pod nosem.
- Byłeś nieprzytomny przez dwa tygodnie, przez ten czas dużo się zmieniło - szeptał ledwie słyszalnie przewódca szamanów.
- Masz wypalone znaki za uchem - pochodzisz z naszego plemienia - musisz nam pomóc!
- Co mam zrobić? Czego chcecie?
- Uratowaliśmy ci życie, chcemy aby okręt popłynął do brzegów Afryki.
Tymczasem niezdarnie sterowanym okrętem coraz bardziej kołysało, zbliżał się sztorm. Czas naglił. Lada chwila okręt mógł zatonąć, grzebiąc w odmętach oceanu wszystkich podróżnych.
- Wstawaj! - jesteś już zdrowy.
Edi wzmocniony odżywczym naparem podniósł się z brudnego barłogu, nie odczuwał bólu, ale był jeszcze osłabiony. Chwiejnym krokiem skierował się do wyjścia z pod niewolniczego pokładu.
- Przecież nie powiem im, że brak mi doświadczenia!? - to szansa na przeżycie - spróbuję - podjął decyzję.
- Jest gorzej niż źle - pomyślał chłopak, lustrując przyczajone do ataku wody oceanu oczekującego na wsparcie niebios okraszonego przez nisko zwisające czarne chmury, łaczące się we wspólnej bitwie. Zygzaki błyskawic i daleki jeszcze pomruk grzmotów groził jeźdźcowi wód, jaką był nieszczęsny okręt pozbawiony doświadczonej załogi.
- To koniec! - okręt zdany był na łaskę żywiołów sterowanych przez podwodnych bogów, dzielnie wspomaganych przez ciepłe i zimne prądy oceanicznych zawirowań - martwił się chłopak.
- Nóż!!! - krzyknął Edi.
Następnie szybko przeciął olinowamie żagli, które opadły na pokład.
- Wszyscy pod pokład! - rozkazał.
- Ja zostanę przy sterze - powiedział uprzedzając zbędne pytania.
- Nie zapomnijcie zamknąć armatnie klapy i włazy!
Rozszalało się piekło, które straciło swą oceaniczną władzę nad wodami dopiero po kilku godzinach twistu.
Zachodzące promienie słoneczne oświetliły nieszczęsne widmo okrętu, a na nim żeglarza tkwiącego samotnie przy sterze, który trącony promieniami osunął się nieprzytomny na zagracony pokład.
Daleko na widnokręgu oceanu majaczył las deszczowy wróżąc bliską już wolność, na lądzie marzeń czarnych niewolników - czy, Afryce?
Władysław Turczuk.