Dzieci młynarza


Wśród kolorowych, kwiecistych dzikich łąk, nad małą rzeczką, stał stary, nieczynny młyn wiekowy. Dalej za łąkami, jak strażnikom przyrody przystało,mieszane lasy dumnie strzegły egzotyki. Rodziły obficie grzyby, których letnie i jesienne zbiory zasilały chude portfele miejscowych, bo piaszczyste pola pocięte krwawymi od kwiatów ugorami nie świadczyły o zamożności nielicznych mieszkańców tej okolicy.

To Polska "B" nielubiana i upokarzana przez kolejne władze, chorujące na niepamięć wyzwoleńczych zrywów w dziejach zmienianej wg. "widzimisię" historii. Wytępiona z inteligencji przez bolszewików, straszona przez komunistów, długo nie mogła podnieść się z kolan.

Stary młyn, jakoś utkwił mi w pamięci i wyrósł na niewidzialny symbol. Dlatego tam, w starym, zmurszałym środowisku wyrosła ta historia, do której prowadziła piaszczysta droga obsadzona starymi,"wiecznymi" wierzbami.

Obrośnięta maszyneria starego młyna straszyła legendami. W tym starociu, mieszkało młodsze pokolenie nieżyjącego już młynarza, które składało się: z córki, zięcia, wnuczki Madzi - żyła w zdrowiu jeszcze jego żona zmarłego, czyli babcia Madzi.

Do zamieszkałego olbrzymiego młyna, tuliły się budynki inwentarskie i wielka stodoła świadcząca o zamożności gospodarza, który był właścicielem paru hektarów okolicznych lasów, no i sporej ilości areałów pól uprawnych.

Po podwórkowym bałaganie, kręciła się mała Madzia, z nieodłączną suczką Mają - małym długim jamnikiem z dużym brzuszkiem, świadczącym o bliskim już rozwiązaniu. Zapracowani rodzice nie mogli poświęcać wiele czasu córeczce, opiekowała się nią babcia, nie rozumiejąc do końca problemów współczesnego świata, pięcioletniego malucha.

Madzia z podsłuchanych rozmów wiedziała, że będzie mieć braciszka, wiązała to z dużym brzuszkiem mamy. Ale najbardziej martwiły ją małe, ślepe pieski które urodziła jej przyjaciółka, suczka Maja. Były takie ładne - trzy,a każdy inny.

Tutaj wiosną wszystko kwitnie i rodzi,nawet zwierzęta i kobiety. Ten rajski zakątek psują nieco bezpańskie psy szwendające się po okolicy, stwarzając zagrożenie swą agresywnością.

Wkoło bezludzie. Najbliższa wieś od zabudowań młynarza, znajdowała się w odległości dwóch kilometrów. Madzia rzadko spotykała się ze swymi rówieśnikami. Wychowywała się na twardego człowieka, żyjącego wśród natury.

Wiosenny piękny poranek. Poprzez krzyki ptactwa, do na wpół śpiącej Madzi, dociera rozpaczliwe wycie psa. Przez uchylone okno zobaczyła swoją ulubioną przyjaciółkę suczkę, Maję wśród olszyn nad malutką rzeczną zatoczką. Na wodzie unosiły się trzy martwe szczenięta. Rozpaczy nie było końca. - Weszły do wody i się potopiły, tłumaczyli rodzice. Madzia uwierzyła.

Minęło kilka dni. Mała długo nie mogła zasnąć, rozmyślając o szczeniętach i o widocznej rozpaczy ich matki. W kuchni rodzice z babcią, długo szeptem rozprawiali, wyraźnie coś przed nią kryjąc. Bezszelestnie podeszła do drzwi, pilnie nasłuchując.

-Nie trzeba było tego robić - poznała głos babci...ona może się domyślić, że to my potopiliśmy szczenięta.

-Przecież nie będę żywić takiej watahy psów, darmozjadów- odparł ojciec. Leciutkie skrzypnięcie podłogi - wszyscy odwrócili głowy - w drzwiach stała Madzia.

Po trzech tygodniach od tego pamiętnego zdarzenia, mama Madzi urodziła bliźniaki, dwóch urodziwych chłopców. Wielka radość zapanowała w rodzinie, tylko Madzia przyglądała się obojętnie swoim braciszkom. Rodzice obsypywali czułościami nowo narodzonych, jakby zapominając o najstarszej córeczce. Była zostawiona sama sobie. Tylko babcia o niej pamiętała, tuląc ją przy każdej okazji, ale Madzia potrzebowała miłości rodziców.

Żniwa - pełno pracy. Bliźniaki miały już trzy miesiące, były pod opieką babci, a rodzice od świtu do nocy w polu - wiadomo zbiory.

Pamiętny dla tej rodziny, na zawsze sierpień - czwartek - samo południe. Babcia zajęta obiadem, a Madzia z wózkiem i maluchami nad rzeczną zatoczką. Głośne szczekanie suczki i tłumiony płacz niemowlaków zaniepokoiło starszą kobietę - Przecież ona nie szczeka - pomyślała. Bliźniaki! Pędem wypadła z domu przeczuwając to najgorsze - wiedziała, że Madzia ich nienawidzi.

Nie żyły.

Pływały jak szczenięta na powierzchni czarnej, ponurej wody, okryte całunem cieni olch. -


Władysław Turczuk